Słysząc jego słowa, burknąłem cicho pod nosem, jak na razie nie mając takich zachcianek, a zresztą, nawet gdybym je miał, nie chciałbym jak zwierze załatwiać się do kartonu z piaskiem, jestem myślącą istotą i chcę być tak traktowane dlatego żadne załatwianie się kuwecie czy gdziekolwiek by nie było w domu, nie wchodzi w grę, z resztą nie chce tego słyszeć, jak już mi się zachce, po prostu użyje toalety bez świadków.
Nie odpowiedziałem mu, bo i tak by mnie nie zrozumiał, położyłem się na ziemi, już nie chcąc się nigdzie przemieszczać, tu było mi chłodno a wiadomo, że wszędzie gdzie chłodno, jest przyjemnie.
Sorey mył coś tam jeszcze, nim w końcu postanowił pójść spać. Miło tylko szkoda, że tak późno, gdy ja już nie miałem siły wstać.
- Idziesz? - Zapytał, a ja jedynie ruszyłem swoim uszkiem, nie mając ochoty wstać, na ziemi było mi całkiem przyjemnie, a więc chyba mogłem tu zostać. - No dobrze - Westchnął cicho, biorąc mnie na ręce, niosąc do sypialni, gdzie położył na łóżku, kładąc się obok mnie. Zadowolony z wygodnego łóżka rozciągnęłam się leniwie, przytulając do męża, który był tak przyjemnie cieplutki i ja już sam nie wiedziałam, czy bardziej podoba mi się chłód, czy może jednak ciepło do którego mogłem się w tej chwili przytulić.
Sorey przytulił się do mnie, głaszcząc delikatnie po łebku, usypiając mnie tą pieszczotą.
Nie mogąc za długi spać, obudziłem się wczesnym rankiem, schodząc z łóżka, rozciągając swoje leniwie mięśnie, drapiąc się za uchem, rozglądając po sypialni, nie chcąc siedzieć w domu, tu było strasznie, nudno a ja nie chciałem siedzieć w domu, chciałem wyjść na dwór pobiegać sobie i wrócić, gdy już będę miał na to ochotę.
Myśląc nad tym, zdałem sobie sprawę, jak bardzo moje myślenie przypomina to zwierzęce, a to chyba nie brzmiało najlepiej, jestem trzeci dzień lisem, a już zaczynam szaleć, niech Lailah jak najszybciej przyniesie antidotum, w innym wypadku stanę się prawdziwym dzikim zwierzęciem, którym stać bardzo bym się nie chciał.
Czując chęć wyjścia na dwór, przepchnąłem łeb przez delikatnie otwarte okno w naszej sypialni, siadając na parapecie po drugim stronie, patrząc w dół, gdzie mógłbym zeskoczyć pod warunkiem, że nie zrobiłbym się krzywdy wcześniej.
- Miki co ty robisz? To jest niebezpieczne - Zawołał Sorey, otwierając okno, wciągając mnie do środka, stawiając na ziemi. - Chcesz na dwór? - Zapytał, a ja odpowiedzi kiwnąłem delikatnie głową, chcąc iść na dwór, wyjść i poszaleć chyba tego teraz mi potrzeba. - Jestem już zmęczony tym, że cię nie rozumiem - Powiedział, brzmiąc na zmęczonego i chyba lekko zirytowanego. - No chodź, wypuszczę cię - Zwrócił się do mnie, ale ja już całkowicie straciłem ochotę na wyjście na dwór, czując się trochę tak, jakby to była moja wina, wszedłem pod łóżko, nie mając zamiaru spod niego wychodzić.
- Mikleo co ci jest, chcesz iść na ten dwór czy nie? - Trochę uniósł na mnie głos, co jeszcze bardziej zniechęciło mnie do wyjścia spod łóżka, Sorey ma dziś naprawdę zły dzień a ja nie chce być tym któremu się za to dostanie.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz