Napuszyłem niezadowolony poliki, czując coraz większą złość. Czemu Mikleo po prostu we mnie nie wierzy? Lepiej uznać, że do niczego się nie nadaję, bo przecież jestem młody, i głupi, i strachliwy, i... prychnąłem cicho ze złości, dopijając kawę, której końcówka mi nie podchodziła, a to przez tę rozmowę, już nie mówiąc o tym, że się paskudnie czułem. Nie mogłem jednak zrezygnować z pracy, mieliśmy w końcu multum wydatków. Nie ma mowy, bym puścił Mikleo do pracy, a skoro on nie pójdzie, to muszę ja pójść. I pójdę, udowadniając wszystkim, a już zwłaszcza mojemu Mikleo, że dam radę. I będzie mu głupio, że we mnie nie wierzył.
Nim opuściłem dom, umyłem kubek po kawie, odłożyłem na suszarkę, a także rozpaliłem ogień kominku w salonie, by kiedy dzieci się obudziły, miały tutaj ciepło. Ja sam najchętniej bym tu został, ale nie mogłem. Coś sobie postanowiłem i tego postanowienia chciałem dotrzymać. Jeszcze nakarmiłem koty, które kiedy usłyszały, że krzątam się na dole, postanowiły mnie zaatakować i wyprosić o jedzenie.
W pracy czułem się paskudnie, ale nic nikomu o tym nie mówiłem, po prostu starając się robić swoją robotę. Kiedy tylko pojawiłem się na zamku większość strażników myślała, że przyszedłem, by złożyć zeznania, ale od razu zdementowałem te plotki. Nic nikomu nie będę mówił, ani na nikogo się patrzył i potwierdzał tożsamości. Nie chcę więcej oglądać tego człowieka i nie będę go oglądał już nigdy w życiu. Niech się dopytują innych, bo inni także tam byli. Ja mam serdecznie dosyć tego tematu.
Na moje szczęście Alishy dzisiaj nie było, dlatego obowiązki miałem zgoła inne, ale nie narzekałem. Szczerze, nie miałem ochoty rozmawiać z Alishą. Nie wyglądałem najlepiej, obawiałem się, że nie dość, że by mnie do domu wysłała, to jeszcze namawiała do składania zeznań. Z tego, co się dowiedziałem, nie będzie jej przez najbliższy czas. Skończyły się swojego rodzaju fory, owszem, ale przynajmniej troszkę spokoju mam.
Praca wykończyła mnie bardziej, niż sądziłem rano, ale jak podczas powrotu nad tym myślałem, to nie było to nic niezwykłego. Wręcz przeciwnie, mogłem się tego domyśleć. W końcu nie dość, że nie przespałem tej nocy absolutnie nic, to jeszcze troszkę ostatnio... no, moja forma do najlepszych nie należała. Powinienem się ogarnąć, bo w końcu jak ja mam obronić rodzinę w takim stanie? Przez to, że tyle leżałem, strasznie z sił opadłem. Powinienem wrócić do pracy znacznie wcześniej, no ale nie, bo przecież jeszcze za słaby byłem.
Wróciłem do domu w humorze paskudnym, ale pomimo tego starałem się udać, że wcale tak źle ze mną nie było, głównie dla dzieci, które kiedy tylko usłyszały, że wróciłem, od razu do mnie przybiegły, coś tam gaworząc po swojemu, coś o kotkach, coś o mamie... jak normalnie te dwa małe skarby zawsze roztapiały moje serduszko, tak dzisiaj nie za bardzo miałem do nich siły, ani tej fizycznej, ani tej psychicznej. Nie mogłem jednak tak po prostu zostawić ich na głowie Mikleo. To też moje dzieci i muszę się nimi zająć, czy mam na to siłę, czy nie.
- Wszystko w porządku? – usłyszałem, kiedy z dziećmi w ramionach wszedłem do salonu.
- Tak. Nie jestem tak słaby, jak myślisz – bąknąłem, nadal na niego zły za rano.
<Owieczko? c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz