Zmarszczyłem brwi, kiedy Mikleo na mnie warknął, przepraszam bardzo, ale co on sobie myślał? Przez sekundę sobie pomyślałem, że się na mnie rzuci, no ale szybko wyrzuciłem tę myśl z głowy, może i był to lis, ale też jednocześnie to mój Miki, on by mnie nie ugryzł, a już przynajmniej nie tak mocno jakoś, a tak przypominająco, jak na przykład szarpanie za nogawkę. Nie zmienia to faktu, że warczeć na mnie nie powinien. Przecież widział, że muszę posprzątać dół. Jutro tam będą się bawić dzieci, i mają się niby bawić na tym brudzie? Nie mam kiedy tego zrobić, muszę to zrobić właśnie teraz, czy jestem zmęczony, czy też nie.
- No ale warczeć na mnie nie będziesz – powiedziałem, po czym chciałem już zejść na dół, ale znów uniemożliwił mi to Miki, zeskakując z łóżka i podbiegając do mnie, by chwycić za nogawkę. – Albo mnie puścisz i pozwolisz mi sprzątać, albo cię zamknę w sypialni – zagroziłem, już będąc na niego odrobinkę zły. Miałem obowiązki, które wykonać musiałem, czy mi się to podoba, czy nie. Dobrze wie, że na zakończenie dnia trzeba posprzątać, zawsze to robiliśmy razem i dlatego nigdy to za bardzo nie było męczące. Teraz jestem praktycznie ze wszystkim sam, więc wiadomo, że zajmuje to więcej czasu, i energii... ale sobie z tym poradzę. Nie mam wyjścia.
Mikleo mnie puścił, po czym zjeżył sierść na karku i warknął cicho, ewidentnie niezadowolony z mojego zachowania. Cóż, na to mu nic nie poradzę, nie mogę tak sobie pójść spać. Zszedłem na dół, a Mikleo towarzyszył mi przez cały ten czas. Chyba po raz wiedziałem, jakie emocje targają moim mężem; był zdenerwowany i na mnie obrażony. Ale za co, to nie mam pojęcia. Jak jest zmęczony, może iść spać, ja mu przecież niczego takiego nie zakazuję.
Półtorej godziny zajęło mi sprzątanie dołu, ale kiedy w końcu skończyłem, wręcz lśniło. No i jutro dzieci będą się mogły bawić tutaj spokojnie, aż do kolejnego wieczora, kiedy to znów będę musiał posprzątać. I tak w kółko przez następne dni... mam nadzieję, że Lailah zrobi to jak najszybciej, chciałbym znów usłyszeć głos męża, nawet jeżeli miałby być na mnie zły. Wolałbym, by na mnie nakrzyczał, niż żeby na mnie warczał w tej lisiej formie.
- Mikleo, chodź, przygotowałem ci coś do jedzenia – zawołałem go, stawiając miseczkę z jedzeniem na stole. Chociaż, może wygodniej byłoby mu stawiać jakoś tak niżej...? Ale też nie chcę, by poczuł się urażony, bo traktuję go jak zwierzę, a nie jak anioła. No ale wygląda jak zwierzę, trochę też się zachowuje jak zwierzę, więc jak ja mam go traktować? – W ogóle tak sobie ostatnio troszkę myślałem nad tobą i tak się zastanawiam... no bo ty teraz jesz, bo jesteś głodny, no nie? – zacząłem niepewnie, obserwując, jak Miki pochłania jedzenie z miseczki. – No a skoro tak jesz, bo jesteś głodny, no to też to pewnie musisz... no wiesz, wydalać, nie? – zapytał, a Mikleo posłał mi takie spojrzenie, jakbym zarzucił mu coś bardzo złego. – No nie patrz się tak na mnie, ja chcę, by tobie dobrze było. Może dawałbyś mi znak, że chcesz wyjść, ja bym wtedy przytrzymał Lucky’ego, byś tam sobie na spokojnie załatwił wszystko, co tam tylko musisz. Albo zaniosę ci do łazienki jakieś pudełko z piaskiem i ci będę zawartość go codziennie wymieniał... tylko jak mi teraz powiesz, co wolisz. I czy w ogóle tego potrzebujesz... chciałbym, żebyś już wrócił – westchnąłem ciężko, zabierając od niego miseczkę, by móc ją umyć, bo tylko to zostało mi do ogarnięcia.
<Lisku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz