Zerknąłem na męża, siadając w salonie, nie mając zamiaru wyjść z domu, jak on sobie to wyobraża? Przecież jeśli tylko wyjdę z domu, zaatakuje mnie na własny pies, a nawet jeżeli nie pies, to jeśli ludzie mnie zobaczą, będą chcieli na żywca odżyć z sierści. A ja nie chcę umierać zagryziony na śmierć lub z bólu z powodu zdarcia sierści na żywca.
- No chodź - Zawołał, otwierając drzwi, za którymi stał nasz pies, dopiero chyba w tej chwili zdając sobie sprawę, z tego, jak niebezpieczny jest to pomysł.. - No dobrze, to jednak był głupi pomysł - Zamknął od razy drzwi, zastanawiając się jakby mnie tu przenieść bezpiecznie do pani jeziora. - Już wiem - Odezwał się, idąc na chwilę do naszej sypialni, wracając z plecakiem, kładąc go na ziemi. - Wskakuj - Poprosił, a ja, chociaż niechętnie zrobiłem to, o co mnie prosił, wchodząc do plecaka, który założył na swoje plecy, ukrywając mnie przed psem, który po wyjściu chyba nie zorientował się, że jestem w plecaku, zostając przy drzwiach, przy których strasznie czatował, na pewno chcąc się do mnie dostać.
Bezpieczny wyciągnąłem łeb znad plecaka, rozglądając się w każdą możliwą stronę, wyskakując z plecaka, aby nie męczyć pleców Sorey bardziej niż i tak było to konieczne.
Aż do miasta mogłem spokojnie iść u boku moich bliskich, zwracając uwagę dzieci, które chętnie szły za mną, świetnie się przy tym bawiąc.
Dopiero gdy znaleźliśmy się blisko miasta, wskoczyłem z powrotem do plecaka, gdzie mogłem ukryć się przed ludźmi, nie musząc martwić się o to, co o mnie pomyślą, a i tym bardziej to pomyślą o moim mężu, który przetrzymywał dzikie stworzenie.
Łeb wyłoniłam, dopiero gdy usłyszałem głos pani jeziora, chcąc, aby jak najszybciej mnie zauważyła i pomogła się przemienić, najszybciej jak to będzie tylko możliwe.
- Sorey skąd masz lisa? - Zapytała zaskoczona, uważnie mi się przyglądając.
- To nie lis to Mikleo - Odpowiedział, czym naprawdę zaskoczył kobietę, od razu opowiadając jej całą historię, pomijając to, jak stałem się tym zwierzęciem, bo w sumie i nawet ja nie miałem zielonego pojęcia, jak to się stało.
- Nie wypiłeś czegoś dziwnego? Nie zjadłeś, a może nie dostałeś? - Zapytała, a ja myśląc chwilę, przypominałem sobie o naszyjniku, wskakując na szyję, dając do myślenia mojemu mężowi, który wytłumaczył Lailah, co dał mi dnia poprzedniego.
- Wygląda na to, że to nie był taki zwykły naszyjnik, podejrzewam, że jest rzucona na niego klątwa, ale żeby się o tym dowiedzieć, potrzebuję ten naszyjnik - Powiedziała, wywołując u mnie ciche jęk, jakiego ja mam pecha, już raz stałem się zwierzakiem, małą wydrą a teraz jestem lisem jak miło.
- Da się w ogóle to odkręcić? - Zapytał mój mąż, przerażony tym, co słyszał.
- Tak, trochę to potrwa, ale da się to odwrócić - Zapewniła, kucając przy mnie, aby mnie pogłaskać, rany nie jestem zwierzątkiem, proszę mnie nie głaskać, to mi się w ogóle nie podobało.
Nie chciałam jednak robić nikomu krzywdy, dlatego grzecznie znosiłem to głaskanie mnie, chociaż szczerze wolałbym, aby tego nie robili, a przynajmniej nie tak często, jak to robią.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz