Jego prezent w zupełności mi wystarczył, nie za wiele potrzebowałem, aby cieszyć się każdy z nim dniem, tym bardziej, teraz gdy widuje go tak rzadko każda chwila z nim była dla nie bardzo cenna.
- Tak, myślę, że mi to wystarczy - Wyznałem, podchodząc do męża, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, niby miał być tylko buziak, ale kto powiedział, że nie mogę chcieć, aby był bardziej namiętny i uczuciowy. - Mmm, lubię takie prezenty - Odparłem, uśmiechając się do niego, kładąc dłonie na jego policzkach. - Jesteś strasznie zimny, uciekaj do łazienki, wykąp się i przebierz w ciepłe ubrania - Poprosiłem, nie chcąc, aby się przeziębił, ale nie dlatego, że bałem się dodatkowej pracy a dlatego, że nie chciałem, aby on później źle się z tym czół.
- Kąpiel? Uważasz, że świeże? - Podpytał, troszeczkę tym faktem przerażony chyba na chwile zapominając, że anioły pocić się nie mogą, a ja mówię to tylko dlatego, aby się porządnie wygrzał nic poza tym.
- Nie, Sorey nie uważam, że śmierdzisz, bo tak nie jest, ja po prostu martwię się o ciebie i nie chce. Abyś zachorował, dlatego bardzo cię proszę, idź zażyj ciepłej kąpieli, a później do nas wróć, o ile w ogóle będziesz miał jeszcze siłę - Powiedziałem, uśmiechając się do niego, delikatnie całując go w policzek.
Sorey już się nie odezwał, znikając mi z oczu, uciekając do łazienki, a przynajmniej taką miałem nadzieję, niech się porządnie wygrzeje i wróci do nas, o ile jeszcze będzie miał siłę.
Co jednak było najdziwniejsze to, to, że Sorey wrócił do mnie, szybciej niż podejrzewałem, nadal zimny jak lód.
- A ty nie miałeś, zażyć ciepłej kąpieli? - Zapytałem, troszeczkę zdziwiony jego szybki powrotem do mnie, a raczej do nas.
- Nie, ja nie mam na to czasu, muszę ci pomagać - Powiedział, ziewając cicho, ukrywając swoje zmęczenie, mój panie co za uparty z niego osiołek, ale i tak go kocham.
Nie komentując tego, dałem mu czas i tak jak podejrzewałem, nie minęło nawet trzydzieści minut a Sorey już spał na kanapie rany, a nie mógł się od razu położyć? No mógł, ale on przecież wie lepiej.
Westchnąłem cicho, zabierając nasze maluszki do ich pokoiku, czytając im bajkę na dobranoc, czekając aż zasną, mogąc wrócić do swojego upartego męża, którego obudziłem, ciągnąc ze sobą do sypialni, gdyż nawet chodzenie w tej chwili było dla niego problematyczne.
- Nie mogę spać, muszę ci pomagać - Wydukał na śpiąco, kładą się do łóżka.
- No tak, już dobrze ja też idę spać - Wyszeptałem, robiąc to tylko po to, abym on sam już nie wstał z łóżka, czas przecież też będę miał jutro, aby nadrobić to, czego niebyłe w stanie zrobić dzisiaj.
I znów dnia następnego Sorey wczesnym rankiem zniknął z domu, idąc do pracy, a ja jak co dzień zajmowałem się domem i dziećmi trochę już zmęczony i stęskniony za mężem, którego tak mało miałem, niestety nie można mieć wszystkiego, Sorey musi pracować, a ja muszę zajmować się dziećmi, tak już po prostu musi być.
- Co wy na to, aby pójść na spacerek? - Zapytalem, zwracając na siebie uwage dzieci.
- A do dady też pójdziemy? - Zapytała Hana, bardzo tęskniąc za swoim tatusiem.
- Cóż, możemy iść do cioci Alishy, jeśli tatuś będzie mógł, na pewno do nas podejdzie - Obiecałem, co ucieszyło moje dzieci chętne do wyjścia na dwór.
Zadowolony z braku odmowy maluchów przygotowałem je do wyjścia na dwór, samemu ubierając się w coś trochę cieplejszego, aby ludzie ni patrzeli na mnie jeszcze dziwniej niż i tak już patrzą.
Gotowy do wyjścia zabrałem maluchy ze sobą, idąc na spacer do zamku, tak jak chciały nasze dzieci.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz