Martwiąc się o mojego męża, musiałem zająć się nim. Wiedząc, że po tym, co się stało wczoraj, nie będzie w stanie wrócić na razie do pracy. A mówiłem mu, że tak będzie, dlaczego on po prostu mnie nie słucha? Ja rozumiem, że wczoraj był w złym stanie, bo był niewyspany, Ale tak jest za każdym razem, kiedy do niego mówię, on swoje a ja swoje i pewnie, gdybym mnie słuchał, nic złego by się nie wydarzyło.
Starając się już o tym nie myśleć, co wydarzyło się wczoraj i jak bardzo mnie wczoraj irytował, zszedłem na dół, gdzie przygotowałem mu herbatę z miodem, wiedząc, że ona świetnie na niego działa.
Później jeszcze na obiad przygotuję rosół który dobrze zrobi i jemu i dzieciom, na pewno im nie zaszkodzi.
Z gotowym ciepłem kubkiem herbaty skierowałem się do góry, a dokładnie do naszej sypialni gdzie leżał, na szczęście grzecznie Sorey nie wymyślając już niczego nowego.
- Proszę, wypij i idź spać - Odezwałem się, po podaniu mu gorącego kubka herbaty podchodząc do kominka którego od razu rozpaliłem, chcąc dla męża jak najlepiej, nawet jeżeli jemu zdarza się tego w ogóle nie doceniać.
- Nie chce spać, chce ci pomagać - Wyszeptał, a jego głos wydawał się naprawdę bardzo zmęczony. Ewidentnie widać było, a nawet słychać, że nie ma siły i ktoś taki jak on chcę mi pomagać? A przepraszam bardzo w czym?
- Sorey kotku bardzo cię proszę, naprawdę nie kłóćmy się o to, co powinieneś zrobić. A czego zrobić nie powinieneś, nie chcę powtórki ze wczoraj - Wyznałem, spokojnie do niego mówiąc, siadając na rogu łóżka, dotykając jego lodowatej dłoni która wydawała się być zdecydowanie zimniejsza od mojej własnej, co w jego wypadku nie oznaczało niczego dobrego. - Nie chcesz może zażyć gorącej kąpieli? - Podpytałem, naprawdę martwiąc się o jego zdrowie, które może się pogorszyć z powodu tego zimna.
- Nie chce - Wyszeptał, pijąc herbatę która z tego, co zauważyłem, nie za wiele mogła mu pomóc, ale jeśli się wyśpi, to na pewno poczuje się lepiej.
- Dobrze, ale gdybyś czegoś potrzebował, po prostu mnie zawołaj. Później zajrzę do ciebie, a teraz muszę iść do dzieci - Wytłumaczyłem mężowi, całując go w czoło, nim wyszedłem z naszej sypialni, idąc w stronę pokoju naszych dzieci, skąd dochodziły nawoływania.
- Dzień dobry moje maleństwa - Przywitałem się z naszymi maluchami, biorąc je na ręce, delikatnie do siebie przytulając, dopiero wtedy zanosząc do salonu, gdzie jak zawsze zajęły się zabawkami, a ja mogłem zająć się jedzeniem dla dzieci która po przygotowaniu od razu postawiłem na stole, przynosząc do kuchni nasze dwa maluchy, dostrzegając tym samym czasie Soreya. Który z trudem poruszał się wychodek po schodku, mój panie jak on nie potrafi się słuchać.
Wzdychając cicho, zaniosłam dzieci do kuchni, gdzie posadziłem na swojej krzesełkach, dając jedzenie, idąc do mojego upartego męża któremu pomogłem zejść na dół po schodach, wsiadając go na kanapie, opatulając kocem.
- Miałeś mnie wołać, a nie sam po schodach schodzić, ja wiem, że by cię tam samemu nie jest niczym przyjemnym, ale mogłeś mi powiedzieć, że chcesz zejść na dół - Odezwałem się do niego z pobłażaniem, muszą wracać już do dzieci, które na pewno rozrabiały same w kuchni.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz