Słysząc jakieś dziwne popiskiwania z niechęcią otworzyłem zaspane oczy, mając nadzieję, że żadne z kotów nie przyniosło nam jeszcze żywej myszy do łóżka. To, co prawda, jak mysz nie brzmiało, no ale co innego mogło piszczeć? I czemu Miki nie musi się tym zająć? Ja muszę wstać do pracy, wyspać się trzeba, by pieniądze zarobić na nasze obrączki, ślub, wesele, i dwadzieścia tysięcy innych równie potrzebnych rzeczy.
Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem kilka centymetrów od mojej twarzy pyszczek lisa. I tego się kompletnie nie spodziewałem. Zaskoczony dzikim zwierzęciem w naszej sypialni od razu podniosłem się do siadu, prawą dłonią szukając Mikleo, by go obudzić i spytać, jakim cudem lis znalazł się w naszym domu, ale w ogóle go nie wyczułem po tej stronie łóżka. Myślałem, że śpi trochę dalej, więc odwróciłem głowę w jego kierunku i... nie było go. Zostały po nim tylko ubrania, i ten naszyjnik, który mu wczoraj kupiłem.
- Czy ty mi zjadłeś męża? – spytałem lekko spanikowany lisa, odsuwając się od niego gwałtownie. To było dzikie zwierzę, i mimo, że puchate i słodkie, może mi nos odgryźć. A nie chciałbym tracić mojego nosa, bardzo lubię mój nos, jest całkiem ładny i zgrabny, chciałbym go już zachować na wieki.
Zwierzak wydał z siebie dziwny odgłos, coś jak taki wysoki chichot, i potrząsnął łebkiem. Takie to trochę dziwne było. I ten lis też był taki trochę dziwny. Jak on się w ogóle tu dostał? Lucky by go w życiu nie przepuścił, nawet nie wiem, czy by go przypadkiem nie zagryzł, przecież psy zawsze gonią lisy, a Lucky jest całkiem czujnym pieskiem, i mądrym, w końcu gdyby nie był, to dziadek by go nie usypiał. Jak więc się tu dostał? I czemu nie ma mojego Mikleo obok? Muszę go znaleźć.
Zszedłem więc z łóżka i wyszedłem z pokoju, by przeszukać cały dom. Zajrzałem wszędzie; do dzieci, na strych, do łazienki, przeszukałem cały dół, łącznie z piwnicą i podwórkiem, na którym znajdował się Lucky, i... nic. Zacząłem się o niego martwić i panikować. Znika bez słowa, zostawia w łóżku swoje ubrania, i jeszcze ten dziwny lis w sypialni, co tu się niby dzieje? I gdzie mój mąż? Czuję, że jest gdzieś blisko, no ale nigdzie go nie ma. Chciałem go poszukać poza podwórkiem, ale bałem się zostawić dzieci same. Ostatnio to zrobiłem trochę niezbyt świadomie i dzieciom nic się nie stało, ale nie chciałbym tego powtarzać. Może Miki zaraz wróci? Oby. I jak tylko wróci, to od razu go przepytam, co on sobie wyobraża, tak nagle znikając.
Wróciłem do sypialni i od razu w oczy rzucił mi się lis, który siedział na łóżku. I wyglądał, jakby na coś czekał. Co ja mam z nim zrobić? On mnie nie ugryzie? Coś mi świta, że jeżeli dzikie zwierzęta wyjątkowo dobrze reagują na ludzi i się ich nie boją, to istnieje prawdopodobieństwo, że jest on zarażony wścieklizną. No ale ten lisek nie wygląda na chorego. Ani mu się z pyska nie pieni, ani oczu czerwonych nie ma, ani nie jest jakoś bardzo niepokojący... tak właściwie, to strasznie śliczny jest. Taki bielutki, z leciutkimi niebieskimi przebłyskami, i takimi ślicznymi ametystowymi oczami... normalne lisy mogą tak wyglądać? I co tu w ogóle robi taki biały lis? One nie są tam, gdzie jest wieczna zima? Już w ogóle nie wspominając o tym, że nie powinno go być w moim domu. Za to wiem, kto w domu powinien być. Mikleo.
- Czy masz coś wspólnego ze zniknięciem mojego męża? – spytałem, mrużąc podejrzliwie oczy. Co prawda mi nie odpowie, ale kto go tam wie. Jakiś taki niecodzienny się wydaje. I też dziwnie znajomy. Ale czemu on taki znajomy jest?
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz