Byłem trochę przerażony tym, że znów zrobiło mi się słabo i chciałem spać, bo przecież kiedy się obudzę, znów będę sam. Albo ten facet wróci po Mikleo, i będę sam, ale tak sam sam, a nie tylko sam w pokoju. Albo wróci po mnie, znów zamknie mnie w jakimś pomieszczeniu bez dostępu do światła, by znów z jakiegoś dziwnego powodu mnie torturować, i znów podawać ci zastrzyki z tym dziwnym płynem. Nie wiem, ile on we mnie tego wstrzyknął, ale było tego dużo. Bardzo dużo, bo jak sam mi mówił, że nie jest pewny, ile tego powinien dawać, więc postanowił, że będzie mi to dawał cały czas.
Jak tak teraz sobie o tym pomyślę, to brzmię troszkę głupio. I beznadziejnie. Powinienem być silny, chronić moją rodzinę, a nie bać się takich głupot. Muszę się w końcu ogarnąć i zacząć pomagać Mikleo, bo przecież widzę, jak strasznie jest zmęczony. Także byłem zmęczony, ale tylko leżeniem, więc to się nie liczyło. Oby tylko ta obrzydliwa odtrutka zadziałała, bo muszę w końcu zacząć coś robić w tym domu.
- Spróbuj się zdrzemnąć, poczujesz się lepiej – usłyszałem łagodny głos Mikleo, który cały ten czas był przy mnie, gładząc moją dłoń. Miał rację, powinienem się zdrzemnąć, czułem, że tego mój organizm potrzebuje. Ale jakoś tak... no nie wiem, bałem się, bo wiem, że kiedy zasnę, Mikleo odejdzie. To jest normalne, w końcu po co ma tutaj być, kiedy ja śpię. Byłem rzecz jasna świadomy tego, że mój mąż tak robi od samego początku, i w poprzednie dni mi to nie przeszkadzało, ale dzisiaj... sam nie wiem, co się ze mną dzieje.
- Próbuję – przyznałem, ale nie rozwijałem myśli, wstydząc się tego, dlaczego mi nie wychodzi.
Mikleo przyglądał mi się z uwagą, aż w końcu położył dłoń na moim czole. Myślałem, że po prostu mnie wspiera, czy coś w tym stylu, ale krótko po tym ogarnęło mnie niewyobrażalne zmęczenie... to sprawka Mikleo? Na to wychodzi. Jeszcze przez chwilę starałem się powalczyć z tym zmęczeniem, to męczyło mnie jeszcze bardziej i w końcu zamknąłem oczy, wpadając w objęcia Morfeusza.
Kiedy następnym razem się obudziłem, byłem sam, co przyprawiło mnie o szybsze bicie serca, a głowa od razu wypełniła się czarnymi myślami. Dopiero po kilku minutach się uspokoiłem, kiedy dotarło do mnie, że jestem w domu, w swojej sypialni, i nic złego się nie dzieje, ponieważ z dołu słyszałem czyjąś spokojną rozmowę. Wszystko było w porządku, nie mam o co się martwić. Wziąłem głęboki wdech, wydech, przeczesałem dłonią włosy i zauważyłem, że byłem... mokry? Nigdy nie byłem mokry. To się chyba pot nazywa. Czemu byłem spocony? Anioły mogą się pocić? Pewien nie byłem, ale chyba... nie. Nie podobało mi się to uczucie. Jest paskudne.
Nie chcąc siedzieć tutaj sam, zdecydowałem się zejść na dół, i ta próba udała mi się całkiem nieźle. Musiałem tylko opierać się o wszystko, co tylko miałem po drodze; o ściany, o meble, o poręcze, też musiałem sobie robić małe przerwy, ale udało mi się dotrzeć do kuchni, gdzie Mikleo od razu pomógł mi dojść do krzesła i mnie na nim posadzić. Niepotrzebnie, przecież dałbym sobie radę... chyba, bo nogi mi się strasznie już trzęsły, nie mówiąc o tym, że padnięty byłem.
- Co ty tu robisz? Powinieneś odpoczywać – usłyszałem zmartwiony głos Mikleo.
- Nie chciałem być sam na górze. Cześć, Misaki – przywitałem się ze starszą córką, którą dopiero teraz zauważyłem. I po chwili mnie olśniło. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, pewnie twoje urodziny już dawno były, przepraszam, że dopiero teraz sobie o tym przypomniałem – dodałem zaraz, kiedy sobie przypomniałem o tym drobnym fakcie. To miała być taka fajna uroczystość, a ja musiałem ją zepsuć tym, że dałem się złapać jak dziecko. A nawet gorzej.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz