Szczerze, to przez takie wytłumaczenie czułem się jeszcze gorzej. Wtedy był na moim miejscu, bo ja zawiodłem, i teraz ja jestem na jego miejscu, bo ja zawiodłem. Wychodzi więc na to, że w obu przypadkach zawodziłem ja... nie wiem, czy to faktycznie miało mnie pocieszyć, ale jak się właśnie teraz zastanawiam, to nie czuję się pocieszony. Na szczęście już się nie muszę tym mężczyzną, bo się nim zajęli... prawda? No musieli, no bo przecież innego wyjścia nie mieli.
- Ale to, co tobie się stało, to stało się przeze mnie. I to, co mi się stało, też stało się przeze mnie. Wychodzi na to, że to ja w tej rodzinie tak zawodzę – wymamrotałem, zmęczony opierając policzek o jego głowę. Okropne było to, że nic nie zrobiłem, a już byłem zmęczony. I to było jeszcze gorsze od choroby.
- Jak poczujesz się lepiej, to inaczej na to spojrzysz – obiecał, ale jakoś nie byłem co do tego przekonany. Co jak co, ale nie wiem, co musiało by się wydarzyć, bym zmienił zdanie. Czy jednak jest sens to tłumaczyć Mikleo? Może, ale nie w tym stanie, bo nawet rozmowa mnie męczyła. – Jak to w ogóle się stało, że on cię złapał?
- Jak wracałem do domu, spotkałem płaczącego chłopca, który utrzymywał, że jego mama zasłabła. Chciałem mu pomóc, on gdzieś mnie wyprowadził w te kręte uliczki, zgubiłem go, zgubiłem siebie i wtedy zostałem ogłuszony. Dałem się podejść jak dziecko i strasznie mi wstyd – opowiedziałem, czując się naprawdę źle z tym, jak mnie oszukano. Miki na pewno by się nie nabrał.
- Chciałeś pomóc i to jest zupełnie normalne. Nie masz za co się wstydzić – uspokoił mnie, mocniej mnie przytulając. Miałem wrażenie, że nie przytulałem się do niego przez wieczność, a jaka była prawda, to nie miałem pojęcia. Nie wiedziałem nawet, która godzina, bo zasłony w tej sypialni były naciągnięte na okna. – Może przygotować ci gorącą kąpiel? Pomógłbym ci dotrzeć do łazienki, i się umyć – zaproponował, ale nie musiałem za długo myśleć, by znać odpowiedź.
- Nie chcę. Za to chciałbym znowu dzieci zobaczyć. Wczoraj widziałem je tylko przez chwilę, ale to było za krótko. I ciebie też tutaj chcę – wyjaśniłem, w tym momencie właśnie tego naprawdę chcąc, poza oczywiście tym, że chcę się lepiej czuć, ale to życzenie możliwe nie było. Za to dzieci i Miki w jednym pokoju już możliwe było. – Może zejdę na dół? Nie chcę tu leżeć sam.
- Nie obraź się, ale wygodniej i dla mnie, i dla ciebie będzie, jeżeli zostaniesz tutaj. Ale za to mogę ci obiecać, że nie będziesz tu sam – odpowiedział, a mimo tego, że mi się nie podobało, musiałem kiwnąć głową. Naprawdę trzymam go za słowo, mam dosyć siedzenia samemu w ciemności i czekaniu na to, aż mój oprawca wróci, by przebić mi rękę, albo stopę, albo zrobić kolejne nacięcie na moim ciele, by włożyć w nie rozżarzone węgle... nie chcę być sam już nigdy więcej.
Leżeliśmy jeszcze przez chwilę w zupełnej ciszy, po prostu się do siebie przytulając, i mi to absolutnie nie przeszkadzało. Do pełni szczęścia brakowało mi dwóch małych słodziaków, ale nie naciskałem. W końcu Mikleo już o tym wiedział, i pewnie kiedy będzie mógł, to je tu przyniesie... a teraz może śpią. Albo są na jakimś spacerze. I mam nadzieję, że nie są pod opieką Edny i Zaveida, bo nie wydają się być do tego za bardzo kompetentni i martwiłbym się o bezpieczeństwo moich dzieci.
- Muszę już iść – usłyszałem po pewnym czasie i poczułem, jak już wstaje, ale ja tego nie chciałem.
- Zostań. Nie chcę zostać sam – poprosiłem, chwytając go słabo za nadgarstek, by ode mnie nie odchodził. Miał mnie nie opuszczać, obiecał mi to, a on już idzie...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz