wtorek, 2 stycznia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Sam nie wiem, co się ze mną działo, po prostu jakoś tak każdy oddech powodował ból w klatce piersiowej. Musiałem usiąść na ziemi, złapać oddech, uspokoić się. W końcu, wszystko było dobrze, naszej księżniczce nic się nie stało, tylko trochę się wystraszyła, ale na szczęście żadna krzywda jej się nie stała. A pomyśleć, że jeszcze trochę, i najprawdopodobniej byśmy nigdy nie zobaczyli, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo rzeczy były popakowane. Dobrze, że mój Miki myślał... Bo gdyby nie to, nigdy nie odnaleźliśmyby naszej córki. A z tym nie dałbym sobie rady. Już teraz ledwo sobie z tym radę dawałem, a przecież tak to wyglądać nie powinno. Jako głowa rodziny powinienem zawsze trzymać nerwy na wodze. Chyba ja się jednak nie nadaję do rodziny i dzieci. Miki powinien już w o dawno zauważyć. I pewnie zauważył, ale nic nie mówił, bo jest kochany i nie chciał mnie zranić. Niepotrzebnie, bo i ja do tego doszedłem. Po czasie znacznie dłuższym, niż mój Miki, ale w końcu zrozumiałem. 
– Sorey, wszystko w porządku? Co się dzieje? – słyszałem głos Mikleo trochę jak zza grubej ściany. 
– Nic się nie dzieje, muszę po prostu chwilę odpocząć – powiedziałem, starając się jak najszybciej ogarnąć. Musieliśmy w końcu wracać do zamku, do Haru, który też musi być przerażony. A przynajmniej Miki musiał wracać, bo Miki jest zdecydowanie ważniejszy dla dzieci, niż ja. – Możesz iść, zaraz was dogonię. 
– Chyba oszalałeś, że cię tu zostawię samego – usłyszałem w odpowiedzi. Oczywiście, że mogłem się tego spodziewać, Miki chyba jeszcze nigdy nie zostawił mnie samego. Albo nie, zrobił to raz, kiedy szliśmy do Azylu po nasze dzieci i musieliśmy się rozdzielić, bo nie dawałem sobie rady. Ale później okazało się, że zaraz i tak po mnie wrócił, więc to tak, jakbyśmy nigdy się nie rozdzielali. – Coś z sercem się dzieje? – dopytał, chwytając moją dłoń. 
– Tak. Nie. Nie wiem. Chyba po prostu się trochę zestresowałem – odpowiedziałem, sam tak nie do końca wiedząc, skąd się wziął mój taki stan. To musiał być stres. No bo co innego by mnie doprowadziło do takiego stanu? Albo wyrzuty sumienia. To mogło być to. 
– Dada – usłyszałem zachrypiały głos mojej małej księżniczki, a kiedy uniosłem głowę dostrzegłem, że wyciąga w moją stronę swoje małe rączki. Czułem, że nie byłem jeszcze w stanie wziąć ją na ręce, bo chyba bym ją upuścił, ale i tak wziąłem ją od Mikleo i usadowiłem na swoich kolanach. 
– Już, księżniczko, już, wszystko jest w porządku. Przepraszam, to moja wina, już nigdy więcej tak się nie stanie, obiecuję – wyszeptałem, tuląc ostrożnie dziewczynkę do siebie. 
– Jak to jest twoja wina? – spytał Mikleo, przyglądając się mi z uwagą. 
– Gdybyśmy wtedy szybciej wyszli z domu, może byśmy zdążyli zabrać dzieci przed tą całą tragedią – wyjaśniłem, patrząc na niego ze smutkiem. Temu nie może zaprzeczyć, bo to była prawda. Każdy ślepy by to dostrzegł. – Już wracamy do Haru i cioci – dodałem do malutkiej, dalej tuląc ją do siebie mając nadzieję, że to ją uspokoi i trochę wyciszy. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz