Delikatnie napuszyłem policzki na jego słowa. Przecież ja musiałem mu pomagać. To miałem we krwi. Po to tutaj wróciłem, by z nim być i mu pomagać. A nie być dla niego problemem. Już i tak wystarczająco dużo razy byłem dla niego ciężarem, najwyższa więc pora się zrewanżować. Ja wiem, że taki trochę głupkowaty jestem, mało rozumiem i niewiele jestem w stanie zrobić, ale coś tam ugotować potrafię. Naprawdę się dla Mikleo staram. I nie tylko dla Mikleo, bo dla moich dzieci także, ale to głównie mój Miki cierpi na mojej głupocie. I jest też jej najbardziej świadom, no bo dzieci jeszcze nie wiedzą, że mają głupiego ojca. Ale na pewno już wkrótce i one będą tego świadom.
– Ale ja ci muszę pomóc. To mój obowiązek – powiedziałem, pusząc poliki.
– Twoim obowiązkiem jest teraz odpoczywać. Widzę, że nie czujesz się jeszcze najlepiej, dalej musisz odpoczywać. Wcześniej po zawale dochodziłeś do siebie przez kilka dni – tłumaczył spokojnie, siadając obok mnie, by móc chwycić za moją dłoń.
– Ale nie miałem teraz żadnego zawału – mruknąłem, nie rozumiejąc go. Czemu on mi o tym wspomina? Przecież jestem aniołem, tak? Nie dotyczą mnie żadne takie ziemskie choroby. Chyba, że to jakiś dziwny anielski zawał. A te anielskie przypadłości to wydają się być znacznie gorsze od tych ludzkich.
– A zachowywałeś się dokładnie tak, jakbyś go miał – wyjaśnił mi, wpatrując się we mnie ze zmartwieniem.
To więc takie to uczucie? Serce kłuje cię tak, że ból, który wzmacnia się z każdym kolejnym oddechem, obejmuje powoli całe twoje ciało i nie możesz się ruszać. Paskudne było to uczucie. I moje ludzkie ciało przeżyło to kilka razy, nim umarło? Cieszyłem się, że ja to teraz przeżyłem, i nie chciałbym przez to jeszcze raz. Nie wiem, czy dałbym radę to zrobić następnym razem. Znaczy się, pewnie bym dał, ale czy chciałbym przez to przechodzić? Absolutnie nie. Nie było to ani trochę przyjemne. Ten stan po tym wszystkim też nie jest przyjemny. Czuję się, jakbym miał zaraz upaść na ziemię i już z niej nie stać, ledwo utrzymywałem równowagę na dwóch nogach.
– Ja tylko martwiłem się o Hanę – przyznałem ze smutkiem, spuszczając wzrok. Wystarczyło, że tylko trochę się podenerwowałem, i już jestem do niczego.
– To naturalne, że się o nią martwiłeś. Natomiast nienaturalne jest to, co działo się dzisiaj z twoim ciałem – zauważył zmartwiony, gładząc moją dłoń. – Pomyślimy o tym trochę później, teraz i tak musisz odzyskać siły. Czekolady? – dopytał nieco weselszym tonem, no ale zaraz widziałem, że dalej się o mnie martwi. Zapomina trochę o naszych dzieciach, to o nich powinien się martwić, nie o mnie, ja tam sobie jakoś żyję i radę daję. Miernie, no ale jednak coś tam robię.
– A mogę ci pomóc? – zapytałem mając nadzieję, że wstawię chociaż wodę, albo wsypę czekoladę do kubków.
– Nie ma w czym. I nie masz siły, już ci coś o tym mówiłem – przypomniał mi wahając od stołu, a ja tylko napuszyłem policzki. To jest niesprawiedliwe. I to bardzo.
– Zagaduję, że jutrzejszy obiad u Merlina aktualny? – zapytałem po chwili, przypominając sobie ten drobny fakt, że przecież jutro jest sobota. I nie wiem, czy powinniśmy udawać się tam na dwa dni, Hana może być bardzo nerwowa po tym, co się wydarzyło. Może powinienem zostać z nią? A Miki pójdzie do Merlina, w końcu nasz syn i tak chciał zaprosić tylko jego.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz