piątek, 5 stycznia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Wszystko będzie dobrze? Ze mną w roli głównej? Przecież jak się do czegoś zabieram, to nigdy nic nie jest dobrze. Ja wszystko psuję. I on o tym wie doskonale, przecież mnie zna, i to zna lepiej, niż ja sam siebie. I skoro ja wiem, że coś zepsuję, to on tym bardziej powinien to wiedzieć. 
– Może jednak powinienem zostać z Lailah? I jej pomóc? Wiesz, jakie potrafią być nasze dzieci – zacząłem, kiedy Miki próbował rozczesywać moje włosy i coś z nimi zrobić. Według mnie to ja nie widziałem w tym sensu, bo niewiele to da, ale już siedziałem cicho, bo Miki i tak się mnie nie posłucha. 
– Lailah da sobie świetnie radę, sam mi to mówiłeś. No, lepiej wyglądać nie będziesz – stwierdził, całując mnie w czoło. – Trochę szkoda, że już nie masz kolczyków. Dodawały ci uroku – dodał, jeszcze uważnie mi się przyglądając. 
– Miałem kolczyki? – spytałem zaskoczony, trochę taki zbity z tropu. 
– Miałeś kolczyki, chociaż to takie bardziej klipsy były, bo uszu przebitych nie miałeś. Ten, który mam teraz na sobie, należał do ciebie. Drugi dałeś Yuki'emu, bo też bardzo chciał – powiedział, wskazując na swoje ucho. 
– Ale brzydki jest już ten kolczyk. Stary taki. Nie wyrzuciłeś go? – spytałem, nie rozumiejąc, czemu na moim wyglądzie się tak się skupia, a sam nosi brzydki, stary kolczyk. Co prawda, aż tak nie było go widać, bo był tak piękny, że to on rzucał się pierwszy w oczy, i jego cudna twarz. 
– Oczywiście, że nie, bo to prezent od ciebie i będę go nosił do końca życia. I coś tak czuję, że Yuki także – powiedział, poprawiając moją koszulę. – No, możemy iść. 
I co ja miałem zrobić? Pożegnałem się z dziećmi, pożegnałem się z Lailah, i poszedłem za Mikim. I ile ja się po drodze nasłuchałem od Miki'ego rad. Jak się zachować, jak nie zachować, jakieś najważniejsze informacje, jakie tematy poruszać, jakich najlepiej unikać... I tyle było tych informacji, że nim dotarliśmy do rezydencji, w której mieszkał masz syn, to ja już zapomniałem że wszystkiego. Nie powinien mi opowiedzieć o takich rzeczach wcześniej? Bym miał czas, by to przeanalizować i zakodować w swojej głowie. A może mi o tym mówił, tylko że nie pamiętałem tego? Też tak może być. 
Drzwi nie otworzył nam ani Merlin, ani jego narzeczony, a... ktoś. Chyba służący, który nas przywitał i zaprowadził do jadalni, gdzie czekała na nas para narzeczonych. Nie wiem, jak do tej pory go wyobrażałem, no ale na pewno niego młodszego. Nie wyglądał najgorzej; chyba wysoki, czarne włosy tak lekko przyprószone siwizną zaczesał do tyłu, cerę miał strasznie bladą, prawie jak mój Miki. Trochę taki... dojrzalszy był. Bo nie stary, ale maksymalnie czterdziestkę bym mu dał. Spodziewałem się jednak, że będzie taki troszkę młodszy, wiekiem zbliżonym do naszego syna. 
I jak on się nazywał? 
Przyznam, trochę się zestresowałem, bo nie pamiętałem. A Miki mi mówił. I to kilka razy. I dzisiaj, i w ostatnich dniach... I ja nie pamiętam. Jestem naprawdę beznadziejny. W ogóle już wszystkiego zapomniałem. 
– Dzień dobry – odezwałem się trochę niepewnie mając nadzieję, że tym przywitaniem niczego nie zepsułem i zaraz nie zostaniemy przeze mnie wywaleni stąd. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz