sobota, 6 stycznia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Czy ja byłem zmęczony? Troszkę tak. Ten dzisiejszy obiad był dla mnie bardzo stresujący, a przecież jak dobrze wiadomo, stres wymęczyć potrafi. Tyle dobrego, że Merlin już pewnie nas nigdy więcej nie zaprosi, bo się pokazałem z tej najgorszej strony. Znaczy, może trochę przesadziłem, bo nie pokazałem się z najgorszej, ale i też nie z najlepszej. Pokazałem się ze strony gorszej, a nie lepszej. Za to Miki jak zwykle pokazał się ze wspaniałej strony. I jego pewnie zaproszą. A ja sobie w tym samym czasie posiedzę z dziećmi, bo mam nadzieję, że chociaż do tego się nadaję. Ale tak w sumie, to i z tym różnie bywa, bo czasem dzieci wolą Miki'ego niż mnie. I ja im się absolutnie nie dziwię, też wolałbym Miki'ego niż mnie. 
– Jeśli tego chcesz, to tak możemy zrobić – przyznałem, nie widząc z tym żadnego problemu. Cokolwiek by mi Miki nie powiedział, to to bym zrobił. No, zrobiłbym prawie wszystko, ale i tak zrobiłbym dla niego wiele. 
– A czego ty chcesz? – dopytał Miki, przyglądając mi się z uwagą. 
– Twojego szczęścia – wyszczerzyłem się do niego głupkowato, a mój mąż tylko westchnął ciężko. A czego on się po mnie spodziewał? Ja żyję dosłownie dla niego. Po to tu się pojawiłem. 
– Zatem idziemy spać – zadecydował, na co kiwnąłem głową. 
Mikleo poszedł nakarmić psa, a ja przebrałem się w jakąś piżamę i poczekałem na niego w łóżku, a kiedy Miki do mnie wrócił, bez wahania wtuliłem się w jego ciało, mogąc odetchnąć po tym stresującym dniu. 

Wydawało mi się, że kolejne dni mijały powoli, ale nim się zorientowałem dni zmieniły się w tygodnie, tygodnie w miesiące, miesiące w lata i jak tylko okiem mrugnąłem, to moje dwa maluszki słodkie tak nagle... urosły. Nie jakoś strasznie bardzo, po prostu zrobiły się nieco wyższe, i te buzie ich nie są takie pucowate. I może tak odrobinkę bardziej przypominały mamę. Znaczy się, one od zawsze przypominały mamę. A już na pewno przypominały bardziej mamę niż mnie. Nawet z charakteru bardziej taką mamą były niż ja. Ale to dobrze. Bo Miki ma znacznie lepszy charakter, niż ja, i to pod każdym względem.
– Sorey, powinniśmy o czymś porozmawiać – usłyszałem pewnego wieczoru, kiedy sprzątałem kuchnię po kolacji. 
– No to rozmawiajmy. Stało się coś? – dopytałem, nie za bardzo zestresowany. Bo i czym? Miki nie brzmiał bardzo źle, tylko tak normalnie, swobodnie, więc to na pewno nie było nic, czym się powinienem się przejmować. 
– Powinniśmy zapisać dzieci do szkoły – powiedział, co mnie mocno zaskoczyło. 
– Ale że już? Nie są one za małe? Ja wiem, że one tak troszkę podrosły, ale to chyba jeszcze za wcześnie. I na pewno też za niebezpieczne jest – przyznałem, troszkę tak spanikowany. Przecież nasze dzieci jeszcze takie malutkie są. I delikatne. 
– Sorey, niedawno one skończyły sześć lat, najwyższa pora, by poszły do szkoły – przypomniał mi, na co zmarszczyłem brwi. Sześć? Ja to bym im dał chyba ze cztery. 
– A nie możemy poprosić Alishę o pomoc? Coś mówiłeś chyba, że możemy ją poprosić o pomoc w nauczaniu domowym. To byłoby dużo bardziej bezpieczne. I nikt już nie porwałby naszych dzieci – dodałem, cały czas mając w pamięci porwanie Hany i jak to strasznie przeżywała. Nie chcę, by jeszcze raz musiała przez to przechodzić, i by Haru się coś stało. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz