czwartek, 15 lutego 2024

Od Mikleo CD Soreya

 Nie wiedząc, co mam z nim zrobić położyłem się obok niego, przytulając do jego ciała, doskonale wiedząc, że to nie wina temperatury, na dworze było odrobinie chłodniej niż za dnia, bo nie było słońca, ale nie było też na tyle zimno, aby to odczuwał, a wiem to, bo już trochę zdołałem go takiego poznać, leki powoli przestają działać, na szczęście jutro, gdy wejdzie do świątyni, poczuje się jak nowo narodzony.
- Jeszcze tylko jedna noc, jutro już poczujesz się lepiej - Obiecałem, całując go w policzek. Mocniej nakrywają kocem, szczerze się o niego martwiąc, mój biedaczek obyśmy tylko jutro jak najszybciej i bez większych komplikacji dostali się do świątyni, bo w innym wypadku już sam nie wiem, co zrobimy.
- Połóż się na mnie, nie musisz leżeć na tej twardej ziemi - Zaproponował, na co nie mogłem, a nawet nie chciałem się zgodzić, bo niby po co bym miał? Przecież mi nie było ani zimno, ani niewygodnie, jestem nauczony spać na ziemi i czuje się nawet całkiem dobrze na niej, on to powinien zająć się sobą, a nie mną, mi nic nie jest a jemu już niestety tak.
- Nie ma takiej potrzeby, mi tu jest naprawdę wygodnie, no już śpij - Szepnąłem, nachylając się nad nim, aby ucałować go w czoło.
- Nie chce spać - Szepnął, wślizgując dłonie pod moją koszulę zapewne po to, aby się wygrzać, chociaż czy to miało sens? Moje ciało było dużo chłodniejsze od niego no, ale jeśli tego potrzebuje, nie będę narzekał.
Kładąc dłoń na jego czole, uwaliłem trochę swojej mocy, pomachując mu powoli zasnąć, jeśli sam nie chce zasnąć, ja mu w tym pomogę.
Mój mąż zasnął, a ja z łagodnym uśmiechem wtuliłem się w jego ciało, powoli odpływając do krainy morfeusza.

Dnia następnego to mój mąż obudził się pierwszy, słońce będące wysoko naładowały, chociaż troszeczkę jego baterię, z czego bardzo się cieszyłem, w końcu czuł się dobrze, a dla mnie tylko to miało znaczenie.
Zadowolony spakowałem wszystko, zamieniłem z nim kilka zdań, nim wyruszyliśmy w dalszą podróż.
Sorey oczywiście przez cały czas twierdził, że to nie ma sensu, że on to się już dobrze czuje i, że lepiej będzie wracać do domu, gdzie będziemy mogli spędzić czas we dwoje, nim odbierzemy dzieci, oj ależ on ostatnio lubi narzekać, jeszcze nigdy nie był aż taką marudą, a to nowość w jego wykonaniu.
Starając się nie dać się mu podejść, z powodu tego narzekania grzecznie doprowadziłem go do świątyni, pamiętając już drogę, dwa razy tu byłem i wystarczyło, abym już to zapamiętał.
- Jesteśmy - Odezwałem się zadowolony, stając na ziemi, obierając od męża torbę z kocem, który sobie wyciągnąłem, aby na nim usiąść, gdy Sorey będzie się wygrzewał w świątyni. - Na co czekasz? No już śmiało idz - Zwróciłem się do męża, widząc, że wciąż tu przy mnie jest.
- Muszę tam iść? Nie chce być tam sam - Dopytał, chwytając moją dłoń.
- Ja nie mogę tam pójść, a więc ty idź i niczym się nie przejmuj, a ja w tym czasie odpocznie sobie na kocu i obiecuje, że nigdzie sobie nie pójdę - Obiecałem, całując go w usta, nim usiadłem na kocu, łagodnie się uśmiechając. Czekając, aż wyruszy do świątyni, gdy ja grzecznie tu na niego poczekam.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz