środa, 14 lutego 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Nie za bardzo miałem ochotę gdziekolwiek wychodzić i tak troszkę uważałem, że Miki przesadzał. Było mi ciepło. I wygodnie. I dobrze. Po co to zmieniać? Zwłaszcza, że dzieci nie było. Trzeba więc to jakoś wykorzystać, a nie chodzić do jakiejś świątyni po... cóż, po nic, bo się przecież czuję dobrze. I trzeba się tym cieszyć. Miło mieć w końcu siłę na robienie czegokolwiek, a nie tylko na leżenie i tęsknienie za Mikim, chociaż, jak chodzi o to drugie, to i tak zawsze za nim tęsknię, czy jestem chory czy zdrowy. W końcu, Miki jest sensem mojego życia, i to dosłownie. Gdyby nie on, i jego tęsknota za mną, no to bym dalej przebywał w niebie. Czy to dobrze, czy źle, nie mam pojęcia, czasem mam wrażenie, że to nie był najlepszy pomysł i więcej problemów Miki ze mnie ma niż pożytku. 
- Ale musimy na pewno? Bo to jest tak daleko. I pewnie też na tym dworze jest zimno. I też będziemy musieli spać na ziemi, a ziemia jest twarda, i zimna, nie to co nasze łóżeczko – odpowiedziałem, dalej próbując go przekonać do swojego pomysłu. 
- Oj tam, przeżyjesz to jakoś. I wybaczysz, bo jest tego warte – odparł, całując mnie w policzek. – No już, ruchy, ruchy – pospieszył mnie, wstając z łóżka, by pewnie jeszcze coś tam porobić. 
Trochę coś tam pomarudziłem pod nosem, nie do końca zadowolony z tego, co mnie czekało. Za bardzo dramatyzuje, przecież nie było ze mną tak źle. A nawet jak było, to w końcu bym sam z siebie wyzdrowiał. Zawsze tak było. Niezależnie od tego, zawsze w końcu zdrowiałem. Chyba tylko raz musiałem udać się do świątyni, ale całkiem dobrze się wtedy czułem, tylko mi tak troszkę zimno było. No i też jeden raz, kiedy musiałem wyzdrowieć natychmiast, bo dziadek uprowadził nasze dzieci. To tylko dwa razy w przeciągu tych wielu lat, więc istniało duże prawdopodobieństwo, że teraz tez bym sam wyzdrowiał. Tylko Miki dramatyzuje. Jestem w końcu mężczyzną w tym domu, więc musiałem być odpowiedzialny, i silny, i nie można się było nade mną litować. 
Wypiłem tę kawę i powoli się ogarniałem, chociaż nie jakoś bardzo szybko. Miałem trochę nadzieję, że jak się tak będę guzdrał i wszystko przeciągał, to Miki postanowi, że jednak zostaniemy? Cóż, nadzieja ta okazała się być fałszywa, bo Miki zdania nie zmienił. 
- No, gotowy? – usłyszałem tylko, kiedy wyszedłem z łazienki. 
- No... chyba. Ale nie wolisz zostać tutaj, w domu? – postanowiłem po raz ostatni spróbować swoich szans. 
- I znów później patrzeć, jak się męczysz? Nie ma mowy. Wszystko spakowane, więc możemy już iść – odpowiedział, chwytając za plecak, który chciał założyć na plecy, no ale nie pozwoliłem mu na to. Ja to powinienem nosić, czy ciężkie czy nieciężkie. Nie chcę, by mój Miki się męczył jeszcze jakimś noszeniem. 
- No możemy, możemy – przyznałem z ciężkim westchnięciem. 
- No już, rozchmurz się, po tym poczujesz się lepiej – odparł, uśmiechając się delikatnie. 
- Mhm. A wiesz, co jeszcze sprawiłoby, bym poczuł się lepiej? Ty i łóżko. Dwie rzeczy, które są na miejscu, a efekt taki sam – bąknąłem cicho, mimo wszystko posłusznie za nim idąc, no bo jednak za bardzo wyjścia nie miałem, a też kłócić się nie chciałem. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz