czwartek, 15 lutego 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Napuszyłem swoje policzki na jego słowa. No i po co my w ogóle wylecieliśmy z domu? Tylko tu zimno, i twardo, i niemiło, i jedyne, co umilało mi tu czas, to mój Miki. Gdyby nie on, to w ogóle bym nigdzie nie wychodził, tylko siedział w domu, gdzie było sto razy lepiej niż tutaj. Oby ten pobyt w świątyni był warty tego wszystkiego, bo... cóż, tak po prostu będzie mi smutno. Tak po ludzku. I anielsku. I będę się też czuł oszukany. No i też stracimy tyle czasu na samej podróży, które moglibyśmy wykorzystać na przykład w łóżku, albo z dziećmi, albo w pracy... właśnie, praca, muszę wracać do pracy i zarabiać pieniądze na naszą rodzinę. Miki, co prawda, coś tam mówił o pracy u Alishy, i nawet się wstępnie zgodziłem, no ale to miało nastąpić, jak ja skończę pracować jako drwal. I w sumie, to ja już pracować skończyłem, bo po takiej przerwie raczej już nie mam co liczyć na przyjęcie mnie tam z otwartymi ramionami. I gdzie ja znajdę pracę, jak znów będzie potrzebna...? Bo z takimi referencjami może być ciężko. 
Martwiąc się troszkę o przyszłość związaną z pracą, i dziećmi, przytuliłem się do ciała mojego męża, wzdychając cicho. Czy chciałem z moim Mikim zrywać trawę pod ten koc? Niekoniecznie. Zmęczony byłem, chciałem już iść spać, ale nie pozwalało mi na to zimno. Co prawda, ten ogień coś mi dawał, i koc na ramionach też całkiem przyjemny był, no ale to trochę za mało. Pewnie gdybym siedział w domu, dalej byłoby mi ciepło... no ale dobrze, już nie będę narzekał, przynajmniej nie głośno, najważniejsze, że mój mąż będzie zadowolony. 
- Nie chcę, chcę tylko, żeby mi ciepło było. I miękko pod tyłkiem – mruknąłem, mocno wtulony w jego ciało, nie odsuwając się od niego nawet na milimetr, bo jeszcze by mi gdzieś uciekł, a tego bardzo bym nie chciał.
- No proszę, ktoś tu się za bardzo do wygód przyzwyczaił. I jak będą wyglądać nasze wyprawy w przyszłości? – odpowiedział rozbawiony, odwracając głowę w moją stronę, by pogładzić mnie po policzku. Chyba chciał sprawdzić, co tam z moją temperaturą ciała, ale z nią wszystko było w porządku. Mój mąż był zimny, a skoro był zimny, no to ja musiałem być ciepły, bo tak właśnie u nas wyglądała normalność. 
- Na wyprawy będziemy brać jakieś przenośne posłania, bardziej miękkie i cieplutkie, i koce, koce też będziemy brać grube, nie takie cieniutkie jak te, i jakoś przeżyję – odpowiedziałem, starając się utrzymać otwarte oczy. Cały dzień lecieliśmy, byłem naprawdę zmęczony po takim wysiłku, a jak rano się obudziłem czułem się, jakbym mógł góry przenosić. 
- Ale wiesz, że to będzie tylko dodatkowy balast? – zapytał, kręcąc z niedowierzaniem głową. 
- I będę go nosił na własnych plecach, w życiu bym cię nie obarczył takim ciężarem – wymamrotałem, tłumiąc ziewnięcie. 
- W sumie, to teraz mnie obarczasz ciężarem. Swoim własnym. Połóż się, skoro zmęczony jesteś – polecił mi, popychając mnie lekko na ten cieniutki koc. Ale ta ziemia twarda była. Plecy będą mnie na pewno strasznie boleć. Tyle dobrego, że mój Miki nie będzie cierpieć, bo będzie spał na mnie, a ja chyba nieco taki troszkę wygodniejszy jestem niż taka ziemia. 
- Nie jestem zmęczony, jestem zmarznięty – bąknąłem, chwytając jego dłoń, by przypadkiem nigdzie nie odszedł. W sumie, to nie wiem, gdzie miałby mi odejść, no ale i tak wolę nie ryzykować. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz