niedziela, 4 lutego 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Nie wiedziałem, o której się obudziłem, i dlaczego się obudziłem. Jak było mi tutaj tak dobrze, i miło, i ciepło... szkoda tylko, że moje ciało nie przyjmowało tego ciepła, i dalej było tak okropnie zimne. A może to zimno mnie obudziło? Sam nie wiem. Dziwne to wszystko było. Chciałem, żeby to się już skończyło. Nie wiedziałem za bardzo, co się dzieje wokół mnie i ze mną, i czasem miałem świadomość, że jestem okropny, i paskudny, ale nim nadążam jakkolwiek zareagować, to ta myśl wyparowuje i pojawia się zupełnie inna, bardziej irytująca, która wydaje mi się irytująca, jak mam swoją świadomość. I po tym przebudzeniu byłem sobą. I czułem się paskudnie. 
Powoli podniosłem się do siadu, czując okropny ból głowy i to paskudne zimno. To zdecydowanie nie był normalny stan. Może to jakieś przeziębienie? Ale kiedy ja przechodziłem przez tak okropne przeziębienie? Nie pamiętałem za bardzo. No i też pora się nie zgadzała, bo najgorzej bywało ze mną w zimę. Może to jakaś dziwna choroba? Anioły czasem mają jakieś dziwne choroby. Albo po prostu się zamartwiałem za bardzo. Tu się martwię o Mikleo, o fundusze, o dzieci, i to wszystko się we mnie kumulowało, zbierało, i w końcu mamy tego efekty. I to jeszcze bardzo nieprzyjemne efekty. 
- Sorey? W porządku? – słyszałem głos mojego męża, który leżał obok mnie. Nawet go nie zauważyłem. Tak, zdecydowanie mam swoją świadomość, nie wiem, na jak długo, ale muszę ją wykorzystać jak najlepiej. 
- Nie. Strasznie mi zimno. I tak w głowie mi dudni dziwnie – powiedziałem cicho, pocierając skronie z nadzieją, że to mi w czymś pomoże, ale jakoś tak... cóż, nie pomagało mi to w niczym. 
Mikleo zauważał moje ruchy i zaraz położył dłoń na moim czole, uwalniając swoją moc. Od razu westchnąłem z ulgą. Dudnienie troszkę ustało, aczkolwiek zimno dalej mi było. Cóż, z tym zimnem jakoś sobie poradzę, najważniejsze, że to dudnienie troszkę ustało, bo naprawdę straszne było. 
- Lepiej? – spytał cicho, przyglądając mi się z uwagą i zmartwieniem w tych swoich cudnych oczach. Chociaż, już troszkę zakryte pod grzywką. Pokiwałem głową, zgodnie z prawdą, no bo było mi lepiej. – Potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Ciepła. Zimno mi strasznie – przyznałem, patrząc na niego zmęczonym wzrokiem. No bo byłem zmęczony. Tylko czym? Nic nie robiłem przecież. Spałem i leżałem. I marudziłem. To nie jest męczące. 
- Może kąpiel? W kominku rozpalić? Coś gorącego ci do picia przygotować? – dopytywał, a ja już od razu wiedziałem, że to nic nie da. Po co więc marnować swoje zasoby, skoro i tak nie będzie żadnego efektu? Nie miało żadnego sensu robienie czegoś takiego. 
- Zadowolę się zwykłym przytulasem – przyznałem z głupkowatym uśmiechem. 
- Och, Sorey... – westchnął ciężko Miki, taki już trochę zrezygnowany. 
- Zgadza się, tak mam na imię. Ale nie wiem, co ono oznacza. Pewnie nic – odpowiedziałem, siląc się na kolejny uśmieszek. Nie chciałem, by mój mąż się o mnie martwił. Przecież mi nic nie było. Po prostu mnie coś dziwnego złapało, i troszkę mi ciężko było myśleć w taki normalny sposób, ale żyłem. I pewnie jeszcze długo żyć będę, więc się ze mną porządnie przemęczy. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz