Sorey rozpakował zakupy, gdy ja podałem naszym szkrabom jedzenie, mogą zająć się innymi sprawami takimi jak sprzątanie, układanie zakupów wraz z mężem na swoich miejscach i innymi istotnymi sprawami, które trzeba było zrobić od razu, a przynajmniej od razu w moim znaczeniu tego słowa.
W planach nie mieliśmy nic konkretnego czas z dziećmi, sprzątanie, gotowanie, kąpiel naszych maluchów i czytanie im książki na dobranoc a po tym już tylko sen, który należał się i nam.
Dni mijały nam dość szybko, ale jednocześnie bardziej spokojnie, nim się zdołaliśmy obejrzeć, nasze dzieci musiały, a raczej miały pójść już do szkoły, z czego akurat się cieszyły i to bardzo, ale nie mój mąż, który wciąż uważał, że to nie jest dobry pomysł. Trochę zajęło mi, nim znów przekonałem go do tego, że szkoła to nic strasznego i że naprawdę dzieciom będzie się tam podobało, oczywiście podejrzewałem, że Sorey nie do końca wciąż w to wierzył, ale dla świętego spokoju zgodził się ze mną, że wszystko będzie dobrze, a nie do końca chyba tego od niego chciałem, no ale czego mogłem się po nim spodziewać.
Od rana Sorey chodził jakiś taki cóż, nie swój, coś mu nie odpowiadało, tylko nie chce powiedzieć mi co takiego, a przyznam, to trochę mnie niepokoiło.
- Możesz mi powiedzieć, co się dzieje? - Zapytałem, unosząc jedną brew ku górze, mając już dość jego nie do końca codziennego zachowania.
- Martwię się - Odpowiedział, czego akurat się spodziewałem, w końcu od początku nie był przekonany co do pójścia dzieci do szkoły i teraz się martwi i coś tak czuję, że martwi się zbyt przesadnie, jak na całą tę sytuację.
- O dzieci? - Zapytałem, musząc upewnić się, że to właśnie to jest problemem.
- Tak, nie jestem pewien czy to dobry pomysł, tak wiem, że już o tym rozmawialiśmy i że zapewniłem cię, że już się nie martwię, ale jednak się wciąż martwię i najchętniej nie puszczałbym ich w ogóle do szkoły. Czując, że skończy się to dla nich źle - Wyjaśnił, przesadnie przejmując się tym, na co wpływu za bardzo nie ma, dzieci w szkole zapisane już były, a więc nie było sensu teraz ich wypisywać, zresztą, jeśli będzie dzieciom źle, wtedy wypiszemy je i pójdą uczyć się do Alishy.
- Oj Sorey, za bardzo się martwisz, weź głęboki wdech i głęboki wydech, daj im szansę pójść do szkoły, poznać nowe otoczenie, poznać nowych przyjaciół, a jeśli nie będą się czuły tam dobrze, to wtedy przeniesiemy je i będą uczyć się w zamku, a w ostateczności nawet ja mogę zacząć je uczyć - Wyznałem, chcąc uspokoić mojego męża, tak jak zresztą robię to od prawie trzech tygodni, martwiąc się o to, jak bardzo przeżywa to pójście do szkoły.
Mój mąż westchnął, patrząc na bawiące się dzieci, które w tej chwili bawiły się w szkołę, wyobrażając sobie, jak będzie wyglądał pierwszy dzień w szkole, który nastąpi już dnia jutrzejszego. - Będzie dobrze - Dodałem, podchodząc do męża, aby przytulić się do niego, mając szczerą nadzieję, że chociaż trochę go to uspokoi..
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz