poniedziałek, 12 lutego 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Nie chciałem, by szedł do Lailah. Po co miałby zawracać tak mądrej kobiecie głowę takim... mną? Przecież mi nic nie było. Było mi tylko trochę zimno. Trochę bardzo zimno. I strasznie brakowało mi Mikleo, mimo, że przecież był tu obok mnie bliziutko. Chyba wyziębienie zaczyna postępować, bo znów mi trochę odbija, i tak trochę jestem tego świadom, ale nie mogę zareagować, bo moje ciało reaguje samo, pomimo tego, co tak właściwie mam w głowie. Mam nadzieję, że Miki nie będzie na mnie zły, naprawdę trudno mi nad sobą panować, a tak właściwie, to w ogóle nie potrafię. 
- Ale po co? Lailah jest poważną kobietą, ma poważne obowiązki, a ja nie jestem nikim takim ważnym, by się mną zajmować – bąknąłem, mocno wtulony w jego cudowne ciało, takie pachnące, takie cieplutkie... nie potrzebuję do życia niczego innego. Nawet w tym momencie troszkę się zacząłem cieszyć, że dzieci są u cioci, bo dzięki temu mam mojego męża przy sobie i jest cudownie. 
- Jesteś jej przyjacielem, kochanie, więc jesteś kimś bardzo ważnym – wyjaśnił, gładząc mnie po policzku. – I chociażby tylko z tego powodu z chęcią nam pomoże 
- Ale to tyko strata jej czasu. I stworzenie jej zmartwień. Ja tu mam się całkiem nieźle – odparłem już tak trochę ledwo kontaktujący. Byłem naprawdę zmęczony, a przecież nic nie robiłem dzisiaj. To trochę wstyd z mojej strony. Jutro będzie ze mną lepiej. I jutro coś porobię, by odciążyć tę najcudowniejszą istotę, jaką jest mój Miki. 
Mikleo coś mi chyba odpowiedział, ale co to było, trudno było mi stwierdzić, ponieważ byłem na granicy snu, którą przekroczyłem chwilę potem. 
Obudziłem się dużo, dużo później, kiedy słońce było wysoko na niebie, a mojego Mikiego nie było obok. Czując okropne dudnienie w głowie powoli podniosłem się do siadu, rozglądając się niemrawo dookoła. Tak strasznie zimno... myślałem, że już mi przechodzi. Ileż w końcu można chorować, musiałem wracać do pracy, zarabiać. Nie, żeby coś, ale potrzebowaliśmy tej gotówki. Trzeba było zakupić drzewo na zimę, by ja, nasze pociechy i zwierzaki nie zmarzły, i trzeba było także jedzenie kupić, do którego ich przyzwyczailiśmy, no i też jakieś nowe ubranka, bo przecież idą do szkoły, i coś nowego by im się przydało... dalej tego nie przeżyłem i strasznie się tym stresuję, ale też nie mogę pozwolić na to by poszły tam ubrane byle jak. Nie chciałbym, by miały jakiekolwiek problemy w szkole tak z tego powodu. Z jakiegokolwiek powodu, tak właściwie. A przecież tyle rzeczy może pójść nie tak...
Miałem ochotę wstać i poszukać Mikleo, ale się powstrzymałem. Pewnie chce odpocząć od męczącego mnie, bo ja naprawdę męczący jestem strasznie. Albo może chce coś porobić w domu, bo w końcu jest strasznie dużo do roboty. A skoro jest strasznie dużo do roboty, to może bym mu pomógł...? Albo lepiej nie, bo się skończy tak, że się zacznie zajmować mną, bo się gorzej poczuję, nie zrobi nic, i będzie na mnie zły. A ja nie chciałbym, by był na mnie zły. Bardzo tego nie lubię. Czuję się wtedy paskudnie. Dlatego więc leżałem grzecznie w łóżku czekając na jego powrót, który nie miałem pojęcia, kiedy nastąpi. Ale kiedyś na pewno nastąpi, prawda...?

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz