Nie chciałem znowu zasnąć. Tak właściwie, to nawet nie wiedziałem, kiedy zasnąłem, w jednej chwili leżałem przy Mikim, a kiedy oczy otworzyłem, już go nie było. I było późno. Jakim cudem było popołudnie, jak jeszcze chwilę temu było rano? Kiedy mi dzień minął? Nie mogłem przecież dzisiaj cały czas leżeć. Musiałem coś robić. Mój mąż mnie na pewno potrzebował. Tyle w końcu było do zrobienia... ja dzisiaj też coś miałem robić. Tylko co? Zacząłem intensywnie myśleć, co to takiego było, ale zamiast odpowiedzi nabawiłem się tylko bólu głowy.
Podniosłem się do siadu, rozglądając się niepewnie po pokoju. Czemu nie było Mikiego obok mnie? Obiecał mi, że przy mnie będzie. A może mi nie obiecał, tylko ja coś sobie wyobrażam? I dopowiadam rzeczy które chcę, by się wydarzyły? Nie wiem, nie ufam sobie, jak jestem chory. Ale jednego to ja byłem pewien, otóż potrzebowałem mojego męża przy sobie, bo bez niego czułem się paskudnie, i tak pusto, i tak smutno... musiałem go znaleźć. Z tego też powodu powolutku wstałem z łóżka i zacząłem schodzić na dół. Byłem tak strasznie słaby, czułem, jak nogi się pode mną uginają, a ciało cale drży, dlatego musiałem podpierać się o każdy mebel i ścianę, jaką miałem pod ręką, by przypadkiem nie upaść. Właściwie, to nie mam pojęcia, jakim cudem ja się nie przewróciłem i nie stoczyłem z tych schodów, bo jak już udało mi się dotrzeć na dół, byłem tak zmęczony, że musiałem usiąść na ostatnim schodku, by zebrać siły, które wcale się nie chciały zebrać.
- Sorey, na litość boską, co ty tu robisz? – usłyszałem po bardzo długim czasie zaskoczony i może lekko zmartwiony głos mojego męża. Podniosłem powoli głowę, by móc na niego spojrzeć. I nie wiem, jakim cudem, ale jakiś taki trochę niewyraźny był. Chyba coś mi na oczy siada.
- Stęskniłem się za tobą – wyjaśniłem, siląc się na lekki uśmiech.
- Wiesz, że sobie mogłeś spaść i kark sobie skręcić? Pomyślałeś w ogóle, zanim tutaj zszedłeś? – mówił z niedowierzaniem, siadając obok mnie.
- Nie. Ja tylko chciałem przy tobie być, niezależnie od wszystkiego – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Kochałem mojego męża ponad wszystko, i bardzo chciałem się do niego przytulić. Znów. Ależ ja muszę być dla niego utrapieniem okropnym.
Mikleo nie odpowiedział, a jedynie westchnął ciężko i trochę ze zrezygnowaniem. Nie przejąłem się tym, tylko wtuliłem w jego ciało, tak cudownie cieplutkie, i mięciutkie, i drobniutkie, i pachnące... no i ja już byłem szczęśliwy, nic mi w życiu nie brakuje.
- Chodź, przejdziemy na kanapę. Trochę odpoczniesz i wrócimy do sypialni – poprosił, ale czy mi się chciało wstać? No nie. Było mi tu wygodnie. Znaczy, może wygodnie nie było, ale miałem Mikiego obok, więc jest dobrze.
- Ale tu jest mi dobrze – burknąłem, dalej przytulony do jego idealnego ciała.
- Czyżby? I wygodnie ci się siedzi na tych twardych schodach? – dopytał, chyba odrobinkę rozbawiony moimi słowami. A to lepiej, by był rozbawiony niż zły. Bo ja nie chciałem go złościć, tylko przy nim być.
- Jest mi wygodnie, dopóki jesteś blisko – odpowiedziałem, dalej do niego przytulony.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz