Czyli skoro Haru dzisiaj idzie do pracy oznaczało to, że ja jutro o godzinie osiemnastej muszę wyjść z rezydencji, piękny, idealny, pachnący i gotowy na przyjęcie. A na przyjęcie idzie się ze zdrowym gardłem, by być w stanie rozmawiać, dbać o dobry wizerunek, szukać nowych partnerów biznesowych... a ja nie jestem nawet w stanie wyjść z pokoju, do ludzi, których znam, a co dopiero do ludzi, których nie znam. To będzie jakaś katastrofa. Muszę do jutra wydobrzeć, stać się idealny. A tak pięknie wyglądałem te dwa dni temu... teraz jestem jednym wielkim chodzącym nieszczęściem. Jutro to pewnie katastrofa będzie.
Od niechcenia zjadłem śniadanie i wypiłem herbatę, która miała pomóc mojemu gardłu w powrocie do zdrowia. I tak było już z nim lepiej, byłem w końcu w stanie coś powiedzieć, tylko dalej brzmiałem jakbym miał zaraz umrzeć. Może udałoby mi się jakoś wmówić innym, że jestem chory, no ale multum malinek na szyi mnie na pewno zdradzi. Chociaż, już troszkę zbledły, i nie są aż tak intensywne, ale przez to, ile ich było i przez moją bladą karnację, dalej rzucały się w oczy. Może założę jakiś golf? Czarny, albo szary, ale taki ciemnoszary. Do tego może jakaś kamizelka, albo gorset, by trochę podkreślić moją figurę, jakieś oczywiście dodatki pod postacią biżuterii, i może jakoś to będzie. Może do jutra będę lepiej brzmiał? Ale to pewnie wtedy, kiedy bym pił hektolitry herbaty z miodem. A nie ma mowy, że ja w tym momencie poproszę służącą, by mi ją przyniosła. Nie będę w stanie jej w oczy spojrzeć.
Wróciłem pod kołdrę, cierpliwie czekając, aż mój narzeczony wróci. Byłem już trochę głodny, i spragniony, a tylko on mógł mi to zapewnić. Swoją drogą, dalej nie usłyszałem od niego przeprosin, i coś tak mi się wydaje, że w ogóle ich nie usłyszę, no chyba, że mu zasugeruję, że powinien to zrobić, ale nie chcę. Chcę, by to wyszło od niego. Obawiałem się jednak, że na to w życiu nie wpadnie. On to jednak ciężko kapujący jest. Niektóre rzeczy to trzeba mu wprost powiedzieć, a i tak czasem pomimo tego nie ogarnia.
- Już jestem - usłyszałem jak przez grubą ścianę głos mojego narzeczonego. Zaskoczony zamrugałem kilkukrotnie szybko rozumiejąc, że zasnąłem. Zauważyłem także, że nie było nigdzie naczyń po moim śniadaniu. A więc ktoś tu był, i to zabrał... może to nawet lepiej, że spałem. Uniknąłem upokorzenia, które i tak czuję na samą myśl o tym, że najprawdopodobniej tutaj wszyscy mnie słyszeli. - Jak się czujesz? - dodał, siadając obok mnie i kładąc dłoń na moim udzie.
- Paskudnie. Boli mnie całe ciało. I gardło. I nie mogę mówić, a jutro muszę być idealny - burknąłem tym swoim okropnie zachrypniętym głosem. Ja siebie słuchać nie mogłem, a co dopiero cała reszta... nie no, jutro to przecież katastrofa będzie. Może ja jednak zostanę w domu...? Nie no, na to nie mogłem sobie na to pozwolić, musiałem tam pójść, chociaż na chwilę, pokazać się temu, komu trzeba, pogadać... nie no, jak ja pogadam, jak ja nie mogę gadać. - Żeś mnie musiał załatwić tuż przed przyjęciem. I upokorzyć przed całą służbą - dodałem z wyrzutem, posyłając mu mordercze spojrzenie.
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz