Daisuke nagle zmienił swoje nastawienie, było widać, że spotkanie z Kaito go podenerwowało, a przecież widzisz go tylko w przedpokoju, no cóż, ten facet potrafi wywołać u nas najgorsze myśli.
- A ty? Nie idziesz spać? - Zapytałem, robiąc grzecznie to, o co mnie poprosił, kładąc się do wygodnego łóżka.
- Ja muszę nas spakować - Wyjaśnił, na co od razu chciałem ruszyć w jego stronę, musząc mu pomóc, a raczej chcąc mu pomóc w opakowaniu.
- Mogę ci pomóc - Zaproponowałem, wstając z łóżka, chcąc do niego podejść, aby mu we wszystkim pomóc.
- Nie trzeba, ty idź spać, bo rano nie dasz radę wstać, a ja wszystko spakuję i za chwilę się położę - Stwierdził, z czym kłócić się nie chciałam dobrze wiedzą, że to i tak nie miałoby sensu, położę się więc grzecznie do łóżka, poczekam na niego i dopiero wtedy zasnę.
- W porządku, tylko nie siedź za długo - Odpowiedziałem krótko, kładąc się do łóżka. Czekając, czekając i w końcu się nie doczekując jego obok mnie, gdyż zasnąłem zmęczony, sam w sumie nie mam pojęcia czym.
Dnia następnego, mimo że wcześniej położyłem się spać, oczywiście nie potrafiłem wcześnie wstać rano, jak ja nienawidzę wstawać wcześnie rano, czemu nie możemy wyjść później, późnym rankiem, wczesnym popołudniem o jakiejkolwiek innej godzinie tylko nie tak wcześnie rano.
- Haru rusz się, nie trać czasu już - Słysząc podirytowany głos mojego narzeczonego, ziewnąłem cicho, przecierając zaspane oczy.
- Już, już wstaję - Mruknąłem, podnosząc się do siadu, zerkając na mojego panicza i jego niezadowolony wyraz twarzy.
Nie mając ochoty, wstałem z łóżka, idąc do łazienki, gdzie musiałem ładnie się umyć, ubrać, poczesać włosy i dopiero wtedy mogłem opuścić łazienkę, dołączając do mojego pięknego panicza, który już miał śniadania czekające tylko na mnie, abyśmy mogli wspólnie zasiąść przy stole i zjeść ostatni posiłek w tym jakże cudownym miejscu. Zdecydowanie będzie mi tego miejsca brakowało, ale mam cichą nadzieję, że jeszcze kiedyś tutaj się zjawimy, bo gorące źródła i towarzystwo mojego panicza to wszystko, co jest mi potrzebne do szczęścia.
- Smacznego - Odezwał się mój narzeczony, od rana mając jakiś, cóż niezadowolony głos, tak jakby nie podobało mu się coś, tylko jeszcze nie miałem pojęcia co konkretnie.
- Wiesz co, zastanawiam się, dlaczego jesteś taki podirytowany, może inaczej mówiąc niezadowolony, coś się stało? - Zapytałem, przyglądając mu się z widocznym zmartwieniem w moich złotych oczach.
- Wybacz, ale denerwuje mnie to, że musimy tak szybko się z tym miejscem pożegnać a wszystko dlatego, że pewien głupiec przeszkadza nam w spędzaniu czasu sam na sam - Mruknął pełnym niezadowolenia głosem, który mówił mi więcej niż tysiące słów.
- Kochanie, doskonale rozumiem twoją frustrację, ale nic nie możemy na to już poradzić, Oboje dobrze wiemy, że on sobie nie odpuści i dopóki stąd nie wyjedziemy, będzie zatruwał życie przede wszystkim tobie, najwidoczniej świetnie się przy tym bawiąc - Powiedziałem to, co było wiadome dla naszej dwójki. - Jednak proszę cię, już się tym tak nie przejmuj, ani się nie obejrzymy i będziemy w domu, z dala od twojego byłego partnera i teraźniejszego prześladowcy - Dodałem, chwytając jego dłoń, delikatnie uśmiechając się do niego.
<Paniczu? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz