poniedziałek, 4 marca 2024

Od Mikleo CD Soreya

Czy sens był w ogóle o tym rozmawiać? Ja powiem, jedno a on powiedział drugie i co z tego wyniknie? No tak właściwie to nic i oboje dobrze o tym wiemy.
- Oczywiście, nie zabraniam ci tego - Odpowiedziałem spokojnie, zmęczony kolejną nieprzespaną nocą bez męża.
- Czekaj i to już? Tak po prostu mi odpuścisz bez żadnego, ale? Bez powstrzymywania mnie przed moim głupim pomysłem? - Zapytał, a w jego głosie dało się usłyszeć zaskoczenie, no tak, zazwyczaj nie jestem taki łagodny i nie odpuszczam tak szybko, ale już jestem zmęczona i wiem, że kłótnia nie ma sensu, dlatego staram się nie mówić nic, bo doskonale wiem, jak bardzo byłoby to bez sensu.
- Tak, bo dobrze wiem, że gadanie o tym, co powinieneś, uczynić nie ma najmniejszego sensu. Ty i tak mnie, nie posłuchasz, a mi szkoda zdzierać gardło, powtarzając jedno i to samo w koło macieju - Wyznałem, zamykając swoje oczy, bardzo chcąc skorzystać z tej godziny snu, która była mi jeszcze potrzebna, przez ostatnie dni bardzo źle sypiałem, bo sen przychodził, dopiero gdy mój mąż był przy mnie, a więc nie za wiele snu miałem jak na ostatni tydzień.
- Nareszcie to zrozumiałeś - Stwierdził, zadowolony całując mnie w czoło, mocniej przytulając, co było bardzo przyjemne, ale jednocześnie trochę bolesne a wszystko dlatego, że trochę za mocno mnie ściskał.
- Tak i zrozumiałem jeszcze, że trochę za mocno mnie ściskasz - Wydusiłem, z trudem napełniając płuca powietrzem.
- Oj przepraszam, trochę mnie poniosło - Wyznał, natychmiast luzując uścisk, głaszcząc mnie po plecach.
- Wybaczam, a teraz już śpij - Poprosiłem, całując jego podbródek, powoli odpływając do krainy snów, póki miałem jeszcze ku temu okazje.

Przebudziłem się równo godzinę później, tak jak powinienem, aby zająć się przygotowaniem dzieci do szkoły, nie budząc męża, który powinien grzecznie spać, na moje nieszczęście on sam się obudził, schodząc po schodach na dół.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś? - Zapytał, unosząc jedną brew ku górze, przyglądając mi się tym zmęczonym spojrzeniem.
Przebrany był już w czyste wyjściowe ubrania ewidentnie gotowy do drogi.
- Bo miałeś spać, a nie marnować czas na sam do końca nie wiem po co, ty w ogóle wstałeś - Przyznałem, podając dzieciom śniadanie, które miały zjeść przed pójściem do szkoły.
- Miałem to zobaczyć, gdzie moje dzieci uczęszczają do szkoły - Wyznał, witając się z naszymi dziećmi, które bardzo cieszyły się z widoku taty.
- Jak chcesz - Westchnąłem cicho, dając mu wolną rękę, jest dorosły, niech robi, co uważa za słuszne.
Tak jak podejrzewałem, Sorey nie mógł sobie odpuścić, gdy tylko dzieci zjadły, przebrały się, umyły zęby, ruszyliśmy do ich szkoły, którą mój mąż zobaczył po raz pierwszy i która z wyglądu nie była taka zła, a przynajmniej, tak mi się wydawało.
Żegnając się z dziećmi, ruszyliśmy w drogę powrotną do naszego domu, gdzie będziemy mogli znów położyć się i choć na chwilę zamknąć jeszcze oczy.
- Zapamiętałeś drogę? - Podpytałem ciekaw czy zapamiętał drogę do szkoły, którą właśnie pokonywaliśmy, czy będzie musiał ją powtórzyć jeszcze kilka razy, aby zapamiętać, gdzie znajduje się szkoła naszych dzieci.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz