niedziela, 10 marca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Muszę przyznać, bardzo, ale to bardzo chciałem pomóc naszym dzieciom w sprzątaniu. W końcu, to było tylko kilka zabawek, czyli chwila, która mnie nie zbawi, a troszkę nam czas przyspieszy, no ale Mikleo powstrzymał mnie przed tym mówiąc cicho, że trzeba dzieci nauczyć sprzątać. Trochę tego nie rozumiałem, przecież one umiały sprzątać. W końcu, kto tego nie potrafi? Zwłaszcza, że to były tylko zabawki, które trzeba było schować do drewnianej skrzyneczki. Powstrzymałem się jednak, całkowicie  ufając mojemu mężowi. On się zna. Wychował w końcu aż trójkę dzieci. Ja czysto teoretycznie też, ale tego tak niezbyt pamiętam. Tylko jakieś urywki, losowe rzeczy, które nie potrafiłem przypasować w danym miejscu i czasie. Kiedyś bardzo chciałem wszystko wiedzieć o swojej przyszłości, by mieć to wszystko ładnie poukładane, ale teraz, kiedy już wiedziałem, że moja pamięć jest najzwyczajniej w świecie beznadziejna i bardziej dziurawa niż jakikolwiek ser, to nie miało to sensu. Nie potrafiłem czasem spamiętać wspomnień z tego życia, a co dopiero z tamtego. Ja to naprawdę miałem coś nie po kolei  z głową. 
- Już? - zapytałem po niecałych dziesięciu minutach, kiedy moje maluchy wszystko pochowały na swoje miejsce. 
- Tak, możemy iść - odezwała się zadowolona Hana, jak zwykle zabierając głos także za brata. Nie wiem, czy było to dobre, czy nie. Według mnie Haru powinien mówić za siebie, Hana za siebie, no ale znów w tej kwestii zaufam mojemu mądremu mężowi. W tej kwestii on wie lepiej, więc kim ja jestem, by się z nim spierać. 
Tak więc dzieci ubrały i swoje cienkie kurteczki, i butki, no i już mogliśmy wychodzić, oczywiście po uprzednim zawołaniu do siebie naszego pieska przekochanego. Muszę przyznać, takie spędzanie czasu, czyli spacer i małe posiedzonko nad wodą, było całkiem miłe. Przez te ostatnie kilka dni tylko spałem, coś tam pomagałem Mikleo w domu i przy dzieciach oraz zwierzakach, i już musiałem wychodzić do pracy. I tak razy pięć. No ale przecież doskonale wiedziałem, na co się pisałem, idąc do tej pracy, której swoją drogą potrzebowaliśmy ze względu na zwierzaki, dzieci no i mnie. W końcu, trzeba było utrzymać ten dom we względnym cieple, bym jakoś przeżył. I tu znów wychodzi ten głupi żywioł. Im bardziej o tym myślę tym bardzie wydaje mi się, że znacznie lepiej i mnie, i Mikleo byłoby, gdybym był człowiekiem. Chociaż,może jednak nie, bo gdybym był człowiekiem, to także powodowałbym multum problemów. Więc może jednak powinienem pozostać aniołem, ale bez żywiołu. Albo z innym żywiołem. Już każdy inny był lepszy, i bardziej kompatybilny do wody, no ale nie, musiał się trafić ten głupi ogień. 
Miki i Haru weszli do wody, chcąc się trochę ochłodzić, no ale ja i Hana przez nasze żywioły zostaliśmy nad wodą, wraz z Luckym. Odkąd jej żywioł się ujawnił, i jest on taki jak mój, już tak niechętnie wchodziła do zimnej wody. Szkoda, że znów nie odziedziczyła czegoś po mamie, w tym przypadku żywiołu. A tak blisko było. W końcu, i cudną urodę odziedziczyła, i oczko, i mądrość, i charakter... jeszcze wkrótce pewnie będę musiał z nią udać się do świątyni, by się nie wychłodziła za bardzo. Więcej problemów z tym moim żywiołem niż korzyści. 
- I jak się czujecie? Lepiej wam? - zapytałem, uśmiechając się do moich najbliższych delikatnie, kiedy już wyszli z jeziora, cali ociekający wodą. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz