piątek, 19 kwietnia 2024

Od Mikleo CD Soreya

Musząc przede wszystkim zająć się sobą, ubrałem się, przeczesałem swoje włosy, aby dzieci nie zauważyły, że coś było nie tak, malinki zakryte, włosy spięte, a więc mogłem opuścić sypialnię. Wiedząc, że i nasza sąsiadka będzie mnie obserwowała, ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego ona to robi, oczywiście może się nudzić, ale żeby zaglądać komuś do okien? To trochę niegrzeczne i chyba ona jako starsza kobieta powinna doskonale to wiedzieć.
Starając się nie zwracać na nią uwagi, zajmowałem się obiadem, chcąc, aby był on gotowy na przyjście moich dzieci i męża, to było trochę mało prawdopodobne. A to dlatego, że rosół robi się od dwóch do trzech godzin.
Zerkając przez okno, dostrzegłem moją rodzinę, która wróciła do domu z zakupami, których przecież nie trzeba było robić.
- Mama - Dzieci przybiegły do mnie, przytulając się do mnie, co chętnie odwzajemniłem, uśmiechając się do nich łagodnie.
- Po co byliście na zakupach? Przecież wszystko w domu mamy - Tym razem bardziej zwróciłam się do męża niż do dzieci, bo w końcu to on coś tam kupił, a nie dzieci.
- A bo wiesz, dzieci chciały coś słodkiego, a wiem, że w domu nic nie mamy, dlatego zajrzeliśmy do miasta i kupiliśmy trochę słodkości, oczywiście dla ciebie też - No tak, bo przecież gdyby dla mnie nie kupili, to naprawdę bym się obraził.. Zresztą nie mam na co narzekać, powinienem się cieszyć, że Sorey o mnie też pomyślał..
- No tak, słodkości muszą być - Kiwnąłem głową, dostrzegając jeszcze jabłka, które musiał kupić, a to akurat dobrze, może dzięki temu opiekę szarlotkę? Myślę, że to również będzie im smakowało. - I jeszcze jabłka..
- A to źle? Bo wiesz, pomyślałem, że się przydadzą - Niepewnie podrapał się po karku, odwracając gdzieś wzrok w bok, tak jakby obawiał się tego, co powiem, a to dlaczego? Przecież mój głos nie wskazuje na to a żeby się gniewał, no, chyba że o czym nie wiem.
- Nie, absolutnie nie jest źle, wręcz przeciwnie bardzo dobrze, będę mógł dzięki temu przygotować szarlotkę - Dzieci słysząc szarlotka, zaczęły wesoło, skakać krzycząc „Tak szarlotka” no i wygląda na to, że już nie mogę zdania zmienić, dzieci chcą i dzieci dostaną, chodźmy miał tu siedzieć cały dzień, chociaż byłoby to mało prawdopodobne, szarlotka zajmuje maksymalnie do godziny, chyba jestem w stanie sobie z tym poradzić.
- Szarlotka? Na to nie wpadłem - Oczywiście, że nie wpadł, bo od gotowania i pieczenia jestem tu ja, a nie on, w końcu każde z nas ma inne zadania i dobrze o tym wiemy.
- Jak dobrze, że ja na to wpadłem - Odpowiedziałem, uśmiechając się do niego złośliwie.
- No tak, nie dość, że piękny, to jeszcze bardzo mądry, no i jak tu nie kochać takiego cuda chodzącego po świecie - Wymruczał, podchodząc bliżej mnie, łącząc usta w pocałunku.
Rany jak ja kochałem jego usta, były takie ciepłe, gdy moje jak zawsze były zimne i zapewne dla niego nie to końca przyjemne.
Nasze dzieci od razu dały nad znać, że mamy przestać, chociaż tak naprawdę nic złego nie robiliśmy. Sorey napuszył policzki, zerkając na dzieci, które również zrobiły to samo.
- Już spokojnie, dzieciaki idźcie się pobawić, zawołamy was na obiad - Poprosiłem, co zrobiły od razu, pozostawiając nas samych. - Teraz wiemy, po kim tak słodko puszą policzku - Rozbawiony, obdarowałem go całusem w policzek, nim skupiłem się na zupie.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz