piątek, 12 kwietnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 No i co my teraz możemy porobić? Wiele opcji to my raczej nie mamy, bo dzieci przecież spały obok nas. Znaczy, może nie tak dosłownie obok, bo to za ścianą były, no ale to dalej dosyć blisko. Mój Miki zaraz by je obudził. Że też on musiał mnie przyzwyczaić do swojego głosu... jak go nie słyszę, to chcę zrobić wszystko, by coś od niego usłyszeć. W sumie, to nie mogę się doczekać, aż dzieci wrócą do szkoły. Bo jak wrócą do szkoły, będziemy mieć czas dla siebie. I pełną prywatność. Znaczy się, prawie pełną prywatność, bo ta starucha jeszcze znajdzie sposób, by tutaj zajrzeć. 
- Może dzisiaj pójdziemy nad jezioro? – zaproponowałem, gładząc go po plecach. – Wszyscy razem. Ty, ja, i dzieci. No i Lucky, o ile będzie miał siłę. Dawno nie byłeś nad wodą, nie brakuje ci jej? – spytałem, odrobinkę tak zmartwiony jego stanem. Ostatnio tylko pracował, albo siedział w domu, a z wodą miał kontakt tylko wtedy, jak idzie sobie do wanny, a to taki kontakt się nie liczy. Skoro ostatnio go zaspokoiłem, a przynajmniej taką miałem nadzieję, wydawał się być naprawdę taki trochę padnięty i wykończony, pod koniec nie reagował za bardzo na nic, a siadać to spokojnie i wygodnie to zaczął też dopiero od niedawna. 
- Wiesz, myślałem o tym dzisiaj – przyznał, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że koniecznie musi odwiedzić jezioro. I się w nim wykąpać. Posiedzieć w nim. Odnowić swoje cudowne moce. To pewnie dlatego, że wczoraj wieczorem mnie wymasował, bo jak masuje, to używa swoich mocy, no i zużył je na mnie, i dlatego teraz chce iść nad jezioro. A mówiłem mu, że ma na mnie nie marnować mocy, a on i tak swoje. Posłuchałby mnie raz, na dobre by mu to wyszło. 
- Zatem postanowione. Pójdziemy dzisiaj nad jezioro, Haru może wejdzie razem z tobą, na pewno by mu to dobrze zrobiło. A my z Haną sobie posiedzimy nad brzegiem. Jest bardzo grzeczna, więc na pewno sobie z nią poradzę – odpowiedziałem, zadowolony z tego, że w końcu mój mąż się na to zgodził. Będę w końcu spokojniejszy o jego zdrowie. 
- Mógłbyś kiedyś zabrać Hanę do świątyni ognia. Przyda jej się to, zwłaszcza, że jeszcze nigdy jej nie zabierałeś tam – zasugerował, na co westchnąłem cicho. Nie przepadałem tam chodzić. To miejsce przypominało mi tylko, jak beznadziejnym aniołem byłem, i że się tu się w ogóle do niczego nie nadaję, bo trochę na zimnie postoję i już jestem chory, i tylko przeszkadzam Mikleo, i zamiast jego wsparciem, jestem jego kulą u nogi. 
- No to jak iedyś będzie chciała. A jak nie będzie, no to po co mam ją brać? W ogóle chyba nawet nie potrzebuje takiej wyprawy, ona jest zacznie twardsza ode mnie, lepiej znosi zimę, więc jak sobie daje radę, to po co ją tam ciągać? – odpowiedziałem, jakoś tak nie do końca przekonany co do tego pomysłu. Na szczęście robić tego nie muszę, bo moja księżniczka jest silna po mamie, i wytrzymała, daje sobie radę bez tego. Gdyby jeszcze odziedziczył jej żywioł... no cóż, na szczęście z nim sobie świetnie radzi, nie to co ja. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz