piątek, 19 kwietnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Oczywiście, że wiemy, zawsze to wiedzieliśmy, przynajmniej ja. W końcu, z nas dwóch tylko jeden z nas jest słodziutki, i kochany, i piękny, i mądry... i te cechy wszystkie odziedziczyły nasze maluchy piękne. I chwała Panu za to, bo gdyby tak miały być jak ja to miałyby lekki problem w życiu. Po mnie mogłyby odziedziczyć gust, bo jednak mój mąż jest i piękny, i cudowny jednocześnie, a to jednak jest wielka rzadkość, by trafić na takiego partnera. Bo jak odziedziczą gust po Mikim, to też taka trochę kaplica. 
- Po tobie, oczywiście. Bo ty jesteś taki słodziutki i kochany – wyznałem, wyglądając przez okno. – Powinienem tam do nich pójść i je przypiłować – dodałem, czując się trochę niepewnie, kiedy naszych dzieci tu nie było obok. Co prawda, na podwórku nic złego się stać nie powinno. Podwórko było ogrodzone, dzieci wiedziały, że nie mogą rozmawiać z nieznajomymi ani wychodzić z podwórka, widzieliśmy je przez okno, no ale... chyba jednak wolę je pilnować. Nawet jeżeli tam na zewnątrz już się chłodno robiło i niemiło, przynajmniej dla mnie. Po prostu chcę mieć pewność, że są bezpieczne. 
- Przecież je widzimy stąd. I widzisz, jak się świetnie bawią? Spokojnie, nie martw się tak o nie. Jakby chciały tam ciebie, to by cię zaciągnęły na dwór. A to nawet lepiej, że siedzisz w domu, dzisiaj pogoda chyba nie jest taka dla ciebie – uznał, zabierając się za przygotowanie makaronu. 
- Najcieplej nie jest, ale też nie jest jakoś bardzo źle. Dla dzieci jestem w stanie znieść wszystko – wyznałem, nie spuszczając wzroku z moich pięknych pociech, które się bawiły ze sobą w najlepsze. – Może jednak tam pójdę...
- No to idź. Chociaż, trochę szkoda, bo chciałem cię poprosić o pomoc, przy makaronie – odparł, co przykuło moją uwagę. Potrzebował mojej pomocy? I o nią prosił? To było takie trochę dziwne. Tak sam z siebie raczej o nią nie prosi, albo robi to naprawdę rzadko. 
- Potrzebujesz? – spytałem, mocno zdziwiony jego prośbą. 
- Potrzebuję. Trzeba w końcu zagnieść ciasto, a potem je pokroić, ugotować... jak widzisz, trochę do roboty jest. A będąc tu w kuchni, będziemy widzieć nasze dzieci – odparł, uśmiechając się do mnie delikatnie. 
- No cóż, skoro potrzebujesz mojej pomocy, to chyba nie mam wyjścia – odparłem, wstając od stołu. 
Także zabrałem się za zarabianie ciasta, a następie jego wałkowanie i później krojenie, przez cały ten czas rozmawiając na takie dosyć spokojne tematy, odrobinkę się ze sobą drażniąc. Oczywiście przez cały te czas zerkałem na dzieci, oczywiście martwiąc się o nie. Wszystko było w porządku aż do momentu, w którym to nasza sąsiadka nie podeszła do płotu i coś zaczęła mówić do dzieci. 
- A ona co chce? – spytałem, będąc oczywiście w bojowym nastroju, kiedy tylko ją ujrzałem. Mogła mnie nie lubić, ale moje dzieci niech zostawi w spokoju. – Jak nam w okna nie patrzy, to nam dzieci zaczepia – burknąłem, gotów do wyjścia tam i do porozmawiania sobie z nią. Kto wie, o co jej chodzić może, ta kobieta jest niereformowana, nie wiadomo, co im może powiedzieć, i co od nich chce... swoje już odchowała, także niech naszym da spokój. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz