Zazwyczaj nie jadałem posiłków z moją rodziną, bo nie odczuwałem takiej potrzeby. W sensie, nie chodziło mi o spędzanie czasu z rodziną, ponieważ na to zawsze będę odczuwał potrzebę i będę miał chęć, by te chwile z nimi spędzać, nie odczuwałem potrzeby jedzenia. I też nie chciałem się od tego uzależnić i przyzwyczaić swoje ciało do tej ludzkiej przyjemności. Byłem już uzależniony od kawy, bez której nie byłem w stanie rozpocząć dnia, i to mi w zupełności wystarczało. Jakbym jeszcze tak miał jeść codziennie te trzy posiłki dziennie, to wtedy wzrosłyby koszty życia, a tego chciałem uniknąć. W zupełności wystarczy już, że codzienne rano piję kawę. No i w zimę gorące napoje u mnie idą na potęgę, nic, tylko piję te gorące napoje i piję, by się rozgrzać od środka. Są jednak takie posiłki, które zjem z chęcią, pomimo mojej niechęci do spożywania jedzenia, jak na przykład różnorakie ciasta. No i przecudowny rosołek. Rosół to jednak coś takiego niesamowitego w sobie ma. I tak rozgrzewał fajnie. W zimę to mógłbym jeść tylko i wyłącznie ją.
- Z chęcią zjem, zwłaszcza, że pomagałem z tym makaronem – powiedziałem, szczerząc się szeroko. Pewnie bym dokończył mu pomagać, gdyby ta baba nie zaczepiła moich dzieci. Chciała wiedzieć, gdzie jesteśmy i czemu nie pilnujemy dzieci... naprawdę powinna się skupić tylko i wyłącznie na swoim życiu, a nasze zostawić w spokoju. Już nam wystarczająco dużo krwi napsuła.
- Miło mi to słyszeć – przyznał zadowolony, wyjmując dodatkową miskę dla mnie.
Tak więc wspólnie, z całą rodziną, zjedliśmy rosół, a kiedy nasze miseczki były puste, zabrałem się za zmywanie. Skoro Miki robił obiad, ja musiałem po nim posprzątać, to oczywiste było przecież. A mój Miki mógł pomagać dzieciom w lekcjach, do czego się bardziej nadawał. Ja jestem za głupi na takie zadania, a on taki mądry, spostrzegawczy, się nadaje idealnie. A przy okazji zmywania nakarmiłem nasze zwierzaki, które wszystkie zjawiły się na obiad. I w takich momentach dociera do mnie, jak wiele mamy zwierzaków, i w sumie sobie nie wyobrażam życia bez nich. Owszem, ich obecność sprawia, że nie możemy nigdzie dalej wyjechać, tak więc wszelkie wyprawy odpadają. Chyba, że z kimś je zostawić... no ale na razie wyprawy i tak odpadają, bo mamy dzieci. Dzieci na wyprawy brać nie będziemy, chociaż Miki już chciał bym zabrał młodą do świątyni ognia. Nie wiem, po co miałbym to robić, skoro świetnie sobie radziła beze mnie.
- Tato, tato? – usłyszałem za sobą głos mojej księżniczki, podczas kiedy zmieniałem wodę naszym zwierzakom.
- Co się stało, skarbie? – spytałem, odwracając się w jej stronę.
- Mama powiedziała, że możemy zrobić szarlotkę – poprosiła, uśmiechając się do mnie rozbrajająco. To tak nie do końca mi się spodobało. Raz zrobiłem szarlotkę i co? Musiałem ją całą do kosza wywalić, bo nikt jej nie chciał zjeść. Teraz tak się trochę obawiałem tego znów robić. Nie chciałbym, by moja praca wylądowała w koszu. A to nie jest nic przyjemnego, kiedy twoja praca ląduje w koszu.
- To jak mama przyjdzie, to jej pomogę z szarlotką – odparłem, uśmiechając się delikatnie.
- Ale mama powiedziała, że możemy to razem zrobić – wyjaśniła, bardzo rozweselona i podekscytowana.
- Tylko ja nie potrafię robić szarlotki – wyznałem mając nadzieję, że ją przekonam do tego. Mikiemu mogę pomóc w pieczeniu ciasta, ale ja miałbym to robić sam? Nie, lepiej nie, bo to tylko marnowanie jedzenia będzie.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz