Nie wiem, czy czułem bardziej wściekłość, zawiedzenie czy może zmartwienie odnośnie tego, co zrobiła nasza córka. Co jej przyszło do głowy? Może to przez mój żywioł? Odziedziczyła po mnie ogień, tak więc trochę wybuchowa może być i nie myśleć, nim coś zrobi, no ale żeby aż taka głupota...? Dobrze, że jej się nic nie stało. A szlaban to ona chyba będzie miała do osiemnastki.
– Przypilnuje jej następnym razem, więcej takiej głupoty nie popełni – powiedziałem i ucałowałem Mikleo w czoło. Zbyt długo dobry dla nich byłem, powinienem być bardziej surowy i wymagający. Dobrze, że Haru nie wpadł na żaden taki pomysł, chociaż on to bardziej jak Miki, powinienem więc być spokojny o niego, chociaż i tak na oku należy go mieć.
– Nie możesz jej pilnować cały czas, to niemożliwe – wyznał, z chęcią wtulając się w moje ciało.
– Mogę. I będę. Przynajmniej do momentu, w którym to faktycznie nie dorośnie – wyznałem, będąc naprawdę na to zdecydowanym. A jak już się na coś zdecyduję, jestem konsekwentny, i to bardzo. Co prawda, dalej nie stałem się człowiekiem, ale pracuję nad tym. I nawet powiem pomysł mam. – Połóżmy się. Rano trzeba będzie ich dobudzić do szkoły – zaproponowałem, kiedy to dostrzegłem późną godzinę na zegarze.
– I sądzisz, że Hana będzie w stanie wstać? – spytał, trochę w to nie dowierzając. Nie on jeden, ja też w to nie wierzyłem, no ale i tak ją do tego wahania zmuszę.
– Nie ma wyjścia, zresztą jest dorosła przecież, tak więc konsekwencje musi ponieść – odpowiedziałem, znowu chmurząc się na samo wspomnienie o niej. Teraz jej tak łatwo nie odpuszczę.
Na następny dzień wstałem nieco wcześniej, niż zazwyczaj, musząc odprowadzić dzieci do szkoły, co będę robił, dopóki nie odzyskają mojego zaufania. Kiedy budziłem Haru, ten coś tam sobie pomarudził, jak co rano zresztą, ale kiedy podniósł się do siadu na łóżku, zostawiłem go. Za to Hana... o panie. Dobudzenie jej zajęło mi jakieś piętnaście minut. I kolejne piętnaście musiałem być nieugięty i nie pozwolić jej zostać, ignorując jej marudzenie, że się źle czuje, że chyba jest chora, że nie może iść do szkoły, że głowa ją boli... dziwiłbym się, gdyby wstała jak skowronek po tym, ile wczoraj wypiła. Nie wiem co prawda, ile, ale za to wiem, że ktoś jej ten alkohol musiał kupić. Pewnie ten chłopak, no bo kto inny.
Kiedy przyszła do stołu, już niego ogarnięta wyglądała już nieco lepiej. Nieco. Jak wrócę, będę musiał przewietrzyć jej pokój, i to koniecznie. I pościel też zmienić, by nie śmierdziało alkoholem.
– Źle się czuję, wydaje mi się, że powinnam się udać do świątyni ognia i się podładować – bąknęła niemrawo, zasiadając do stołu.
– To się nazywa kac, moja droga. I udasz się do szkoły – odparłem spokojnie, popijając kawę. – Po południu was odbiorę, dlatego nie myślcie lepiej o żadnych wagarach – zagroziłem, przyglądając się jej z uwagą.
– Mamo... – bąknęła, patrząc na Mikleo, który wszedł do kuchni. Niech u mamy jeżeli wsparcia nie szuka, bo i tak pozostanę nieugięty.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz