Patrzyłem przez okno na Sorey, który cały czas mówił do Banshee, najwidoczniej już nie mogąc wytrzymać w milczeniu, cały on, musi mówić, i to ciągle mówić z tego powodu też ja ciągle z nim rozmawiam, bo wiem, że tego potrzebuję, choć tak naprawdę ja sam mogę nie mówić zupełnie nic, w porównaniu do niego potrzebuję tylko przytulenia się, a nie mówienia, ale ze względu na jego szczęście ugiąłem się i nauczyłem rozmawiać, dając mu to, czego najbardziej potrzebuję.
Nie tylko obserwowałem, ale i słyszałem myśli, które krążyły po mojej głowie, nie podsłuchiwałem, szanowałem jego myśli w porównaniu do niego, natomiast trudno jest nie słyszeć myśli, które wręcz krzyczą w mojej głowie, uważa, że nie pasujemy do siebie, bo tak jest i doskonale o tym wiem, ale nie obchodzi mnie to mimo tego, że drażni mnie czasem jak nikt na tym świecie, kocham go i wiem, że jeśli on odejdzie z tego świata. Ja również z niego zniknę, żyję tylko dla niego i dla naszych dzieci, które już niedługo odejdą, pozostawiając nas samych, bardzo nie chcę znów przeżywać lata bez mojego męża, nawet jeśli czasem jest strasznie denerwujący.
Westchnąłem cicho, siadając na kanapie, odczuwając zmęczenie, spałem, a mimo to czułem się źle. Sorey ma rację, brakuje mi wody, nad którą tak właściwie nie chce iść, i to nie dlatego, że chcę zrobić mu na złość albo zrobić z na złość sobie po prostu zdecydowanie lepiej jest mi tu, na tej wygodnej kanapie mimo uderzającego z każdej strony zmęczenia.
Cały dzień siedziałem na kanapie, wstając z niej tylko po to, aby nakarmić zwierzaki i znów mogłem czytać swoje ulubione książki pozwalające mi wspomnieniami wrócić do ruin, to były naprawdę piękne czasy, kiedy wraz z mężem mogliśmy wędrować po świecie, nie przejmując się zupełnie niczym, czasem brakuje mi tych zwykłych, a jednocześnie tak cudownych dni.
Sorey cały dzień siedział na dworze, rozmawiając z naszymi psami, a ja w tym czasie cały czas siedziałem.
– Chcesz zrobić sobie na złość, nie idąc nad jezioro? – Usłyszałem, trochę poddenerwowany głos mojego męża, czego nie do końca rozumiałem, a on niby, dlaczego się denerwuje? Przecież nic złego mu nie robię.
– Nie chcę iść nad jezioro wolę zostać w domu i przytulić się do ciebie – Stwierdziłem, od razu, dostrzegając zmieniający się wyraz twarzy na jego twarzy.
– Nagle? Jeszcze przed chwilą groziłeś mi, że nie będę mógł cię dotknąć. Nie odzywałeś się do mnie, a teraz nagle chcesz dotyku? – Usłyszałem kpina w jego głosie.
– Przepraszam, to było nieodpowiednie z mojej strony, po prostu bałem się, że go zabijesz, a tego nie chce – Wytłumaczyłem, widząc głupkowaty uśmiech pojawiający się na jego twarzy.
– Oj nie mój drogi teraz musisz ponieść konsekwencję swoich słów, tak jak chciałeś nie będzie dotyku – I weź tu się z nim dogadaj, przecież chciałem się pogodzić, jednak jeśli nie chce, nie będę się przed nim kłaniał, tego byłoby już za wiele.
– W porządku, jeśli tak uważasz, dobranoc – Wzruszyłem ramionami, wstając z kanapy, a wraz ze mną wstała klucha, która dziś ciągle przy mnie była. – Choć klucha idziemy spać – Zwróciłem się do kotki, która dumnie z uniesionym ogonem ruszyła za mną prosto do sypialni, gdzie po zamknięciu drzwi mogłem położyć się do łóżka przytulić do siebie kotkę, wsłuchując się w zupełną ciszę, która będzie panowała przez kilka następnych dni…
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz