niedziela, 3 listopada 2024

Od Mikleo CD Soreya

Na to pytanie była tylko jedna odpowiedź i była ona prostsza, niż mógł sobie w ogóle wyobrażać…
– Musiałbyś mnie zabić – Przyznałem powoli, uspokajając się w jego cudownie ciepłych i tak bezpiecznych dla mnie ramionach, które potrzebowałem każdego dnia i każdej nocy, aby żyć i być, bo bez niego nic nie ma już sen…
Sorey westchnął, wycierając z mojej twarzy kolejną w samotną muzę
– Miki, czy ty nie rozumiesz, że jeśli odejdę, będziesz bezpieczny? Nie wiesz, że tak będzie dla ciebie lepiej? – A on znów swoje trochę tak, jakbym ze ścianą rozmawiał, ona nie słucha, tak samo, jak nie słucha i on.
– Przestań mi wciąż powtarzać, co będzie dla mnie lepsze i zacznij mnie słuchać, ile jeszcze razy mam ci powtarzać, że nie chcę bez ciebie żyć? Czy mam ci to narysować na czole? Nożem wydłubać na swoim ciele, abyś w końcu zrozumiał, co do ciebie mówię? Ile jeszcze razy będziemy to wszystko przechodzić? Ile razy będziesz próbował odejść dla mojego bezpieczeństwa, nie pytając mnie o zdanie? Nie pytasz, a decyzje podejmujesz sam to nie fair, to naprawdę nie fair, krzywdzisz mnie, chcąc dla mnie dobrze, a tak naprawdę wszystko, co robisz, odtrącając mnie. Powoduje, że w głębi umieram, chcę kochać cię i chcę, abyś ty kochał mnie, miałem czas dziesięć lat, aby zakochać się w kimś innym i wiesz, nie zakochałem się, nawet nie poczułem, chęci do szukania kogoś innego nasz Bóg dał nam jedną szansę do kochania i nie próbuj wmówić mi, że jest inaczej. Gdyby tak było, nie musiałbyś tu wracać, przetrwałbym to, a potem zapomniał, tak jak robią ludzie, ale ja nie jestem człowiekiem i nigdy już nie będę, nie zmienię się i nigdy nie przestanę cię kochać. Bo nic, aż do śmierci nas nie rozłączy, tak jak obiecaliśmy sobie przed Bogiem i nie wykręcaj się, że byłeś wtedy aniołem, to nie ma znaczenia. Od dnia naszego ślubu nie umarłeś, zmieniłeś się, aby nas ratować, ale to wciąż ty, ten sam mężczyzna, z którym wziąłem ślub i nie pozwolę ci odejść tylko dlatego, że chcesz zrobić, jak zwykle po swojemu mi wbrew, bo to po prostu nie fair – Chyba po raz pierwszy wrzucałem z siebie wszystkie żale, nie przejmując się tym, co stanie się później, chciałem, abyś wrócił na mnie uwagę, i to podziałało, choć nie w taki sposób, w jaki chciałem, chciałem innego rodzaju bliskość i uwaga, ale w tej chwili, i to mi wystarczy.
Sorey westchnął ciężko, patrząc na mnie, obserwując uważnie, jak dochodzę do siebie, wycierając ostatnie łzy z mojej twarzy, mając już dość płaczu, on niczego w mojej sytuacji nie zmieni, niczego nie naprawi, to Sorey musi się ogarnąć nie ja, kiedy to w końcu zrozumie?
Sorey patrzył na mnie, a mi całkowicie odechciało się rozpaczać, chciałem się bawić i zabawić.
Odsuwając się od męża, ruszyłem w stronę wyjścia z domu od razu, czując silną dłoń na moim nadgarstku.
– A ty, gdzie się wybierasz? – Zapytał, przyciągając mnie bliżej siebie.
– Idę się zabawić nudzę się – Przyznałem, już nie pamiętając, co przedtem się działo, myśląc tylko o zabawie.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz