sobota, 2 listopada 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Widząc, gdzie kieruje się mój mąż zmarszczyłem brwi. Dodatkowo jego myśli wcale mi się nie podobały. Z jednej strony, nie chciałem, by ktoś był nim zainteresowany. Z drugiej strony, powinienem mu dać poznać innych ludzi. Niech się ode mnie odzywczaja i nienawidzi, wtedy będzie mu łatwiej z tym, co mu planuję. Tylko żeby nie trafił na jakichś złych ludzi... tylko tego się obawiałem. Gdyby nie to, że on jest łatwowierny i głupiutki z powodu swojej dobroci, nie przejmowałbym się nim. Ale go kocham i nie chcę jego krzywdy. Może powinienem znaleźć mu miasto z większą ilością ludzi zasługujących na jego uwagę? Albo przekonać go, by wrócił z dzieciakami do Azylu. Może przekonałbym dziadka, by go zabrał. Tam byliby bezpieczni. 
Starałem się dać pochłonąć robocie i skupić się na robocie, ale nie potrafiłem. Do głowy przychodziły mi najróżniejsze scenariusze, i żaden z nich nie był przyjemny. Póki jednak ja żyję, muszę go pilnować. 
Nie mogąc znieść myśli, że mój głupiutki mąż sobie może krzywdę zrobić, podniosłem się z ziemi i także ruszyłem do miasta, każąc oczywiście zostać Banshee i Psotce na podwórku. Pilnowałem, by zachować odpowiednią odległość od Mikleo, aby mnie nie zauważył, chociaż sądząc po jego myślach, był pochłonięty całkowicie czymś innym. To wszystko przez tę pełnię. Odbiera mu rozum, nie potrafi się skupić i myśleć racjonalnie. I jak ja mam mu zaufać w taki dzień? 
Obserwowałem go z daleka patrząc, jak zagadują do niego różne osoby. Z reguły nie był to nikt przyjemny, ale Mikleo szybko takich spławiał, chyba nie będąc nimi zaciekawiony. I bardzo dobrze, te knypki nie zasługiwali na jego uwagę. Ostatni z nich jednak, znacznie wyższy i od niego i ode mnie samego. Pomimo tego, że był bardzo miły, doskonale wiedziałem, że była to przykrywka, z kolei Mikleo nie do końca, bo kiedy ten zaprosił go na lody do kawiarni, on nie odmówił. Gdyby tylko wiedział, że w głowie tego mężczyzny lody mają zupełnie inne znaczenie...
Ruszyłem za nimi, wprost do bocznej alejki, która to niby miała być skrótem. Mężczyzna nie czekał zbyt długo, zniknęli z ciekawskich oczu z głównej ulicy i już jego ręka zawędrowała na biodro mojego męża, który niekoniecznie tego chciał. Czy facet coś sobie z tego zrobił? Absolutnie nie.  
– Hej! – krzyknąłem za nimi, natychmiast zmniejszając dystans. To zaskoczyło mężczyznę, który się mnie tu nie spodziewał, i puścił mojego męża. Mikleo od razu odsunął się od niego i stanął za mną. – Masz problem ze zrozumieniem prostych słów. Powiedział „nie”. 
– A ciebie co to interesuje? Śledzisz nas? Chciałeś sobie popatrzeć? – odpowiedział, co jeszcze bardziej mnie zezłościło i nie myśląc za dużo wpierw uderzyłem go w brzuch, by się zgiął, a kiedy jego twarz już znajdowała się niżej, przywaliłem w nią z całej siły w szczękę, przez co upadł. Musiałem mu kość jakąś uszkodzić, bo coś pogruchotało, ale czy się tym przejąłem? Niespecjalnie. Gdyby Mikleo tu nie było, na tych dwóch ciosach by się nie skończyło. – Wszystko w porządku? Nic ci nie zrobił? – zapytałem męża, odwracając się w jego kierunku, musząc się w końcu upewnić, czy aby na pewno wszystko w porządku. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz