Kiedy obudziłem się rano, okno dalej było otwarte, a mojego wampira... nie było. Gdzie on był? Obraził się i odszedł? Nocuje w innym pokoju? Całkowicie stąd wypierdolił?
A może nie zdążył przed świtem?
Nie, nie jest aż tak nieroztropny. Na pewno znalazł schronienie. Pytanie tylko, gdzie. I czy dalej chce ze mną wykonać tę zemstę. Z jednej strony to raczej nie jest do niego podobne, ale też ciężko mi było stwierdzić, nie znałem go tak dobrze. Nie wydawał się być taką osobą, jednakże pewności nie miałem.
Szybko ogarnąłem się w łazience, chwyciłem za płaszcz, bronie, i opuściłem pokój, wcześniej go zamykając. Najpierw zszedłem na śniadanie, chcąc przy okazji zaciągnąć trochę informacji, poobserwować ludzi. Jeżeli kogoś zauroczył, zauważyłbym z pewnością, a jeżeli zrezygnował z tej umiejętności, na pewno ktoś się pochwali, że ma w pokoju atrakcyjnego młodzieńca.
Nic z tego nie miało jednak miejsca; goście zachowywali się normalnie, nikt nic nie mówił. Oddałem talerz po śniadaniu i opuściłem ten jakże cudowny przebytek, postanawiając się rozejrzeć po okolicy. Trochę czasu miałem, zatem mogłem sobie na to pozwolić. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to jego rezydencja, tyle czasu w niej spędził, że może miał ochotę tam wrócić, chociaż na chwilę. Kiedy tylko dotarłem na miejsce, ujrzałem zgliszcza, jeszcze się tlące. Pożar musiał zakończyć się niedawno. Poczułem, jak serce zabiło mi trochę szybciej, z niepokoju. Czy Serathion był wtedy w środku? A może jednak go schwytali, i zamek podpalili na znak triumfu? Dałby się tak łatwo podejść? Byłby na tyle nieroztropny?
Postanowiłem jeszcze rozejrzeć się po okolicy. Były tu jeszcze nieco bliżej ruiny, w których katakumbach mógł się skryć... o ile zdążył. Z głazem na piersi przeszukiwałem każde podziemne wejście, aż w końcu znalazłem go, siedzącego w najciemniejszym kącie. Mimo wszystko odetchnąłem z ulgą. Chyba... Chyba nie chciałbym, by coś mu się stało. Groziłem mu nie raz, owszem, ale mimo wszystko cieszę się, że jest tu, a nie w lochach wilkołaków czy spalony na słońcu.
W pierwszej chwili chciałem gorzko zażartować. Powiedzieć coś ironicznego. Czułem jednak, że nie powinienem. Stracił dom. Byłem pewien, że widział, jakie zgliszcza pozostawiły wilkołaki, ciężką atmosferę było czuć od razu po zejściu do piwnicy. Podszedłem więc cicho do niego, by nie zakłócać ciszy, i opatuliłem jego ramiona płaszczem.
– Chodź. Tu nie jest bezpiecznie – powiedziałem cicho, w półmroku dostrzegając błysk mokrych śladów łez na policzkach.
– Mogą mnie tu znaleźć. Nie obchodzi mnie to – powiedział, nawet nie drgając.
– Twoi rodzice z pewnością nie chcieliby, byś im się podał jak na tacy – odparłem, siadając obok niego. Za dnia zdecydowanie nie powinien zostawać sam, w środku lasu. Nie jest to bezpieczne.
<Różyczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz