Zagryzłem wargi tak mocno, że poczułem metaliczny posmak krwi. Skąd on mógł wiedzieć, czego chcieli moi rodzice? Przecież mnie nie znał wtedy, nie znał ich, a mimo to zachowywał się, jakby miał prawo mówić mi, co by myśleli, a czego nie. Jakby znał odpowiedzi, do których ja sam nie miałem dostępu.
- Po co w ogóle tu przyszedłeś? - Wyrzuciłem z siebie półszeptem, nawet nie podnosząc głowy. - Przecież to ty mówiłeś, żebym wypierdalał, bo tylko ci problemy robię. - Głos drżał mi bardziej, niż chciałem. Nie patrzyłem na niego, nie mogłem. Nie dlatego, że byłem o coś obrażony. Nie dlatego, że miałem mu to za złe. Po prostu wstydziłem się tego, w jakim stanie mnie widział. Powinienem być silny. Powinienem trzymać się jakoś w całości. A jednak siedziałem tu, kompletnie rozsypany, na dnie najgorszego momentu mojego życia. Nie potrafiłem wrócić do pokoju, nie potrafiłem niczego udawać. I teraz on patrzył na mnie… widział mnie takiego żałosnego. A mimo to przyszedł. Choć udawał twardziela, czułem, że mu zależy, tylko nie chciał się do tego przyznać. Nigdy.
- Przecież wiesz, że mówię tak za każdym razem, gdy mnie denerwujesz - Odparł spokojnie, poprawiając się na zimnej podłodze, tuż obok mnie. - W rzeczywistości… - Zawahał się na krótką chwilę - Nie chciałbym, żeby coś ci się stało.
Jego dłoń dotknęła mojego policzka. Delikatnie, ostrożnie, jakby bał się, że mnie złamie jeszcze bardziej. Opuszki palców starły łzy, które samotnie spływały mi po twarzy. Ten gest sprawił, że jakaś część mnie mimowolnie się rozluźniła, jakby wreszcie znalazł choć odrobinę oparcia.
Mimo wszystko, mimo tego całego bólu wewnątrz, na mojej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Nie potrafiłem go powstrzymać. W tej całej okropnej sytuacji jedyną rzeczą, która trzymała mnie jeszcze na powierzchni, był on.
- A więc jednak… choć trochę ci na mnie zależy? - Spytałem cicho, starając się, by brzmiało to lekko, choć gdyby moje serce nie było martwe, zaczęło by waliło jak szalone.
Uśmiech, który wpełzł mi na usta, był kompletnie nie na miejscu, zupełnie jakby moje ciało zapomniało, w jakiej sytuacji się znajduję. Ale na krótką chwilę udało mi się zapomnieć o wszystkim innym, o stracie, o strachu, o pustce. Był tylko on i jego dłoń na moim policzku.
Mój towarzysz przewrócił oczami, ale kąciki jego ust drgnęły w ledwo zauważalnym, rozbawionym uśmiechu.
- Nie przeginaj. Bo zaraz zetrę ci ten uśmiech z twarzy. - Jego dłoń powędrowała do moich włosów, muskając je lekko, niemal czułym gestem, który kompletnie nie pasował do groźby sprzed chwili. Po sekundzie jednak spoważniał.
- Chodź. Tu nie jest bezpiecznie. Musisz żyć, żeby dokończyć swoją misję. Nie pozwolę ci tu zdechnąć. Jesteś mi jeszcze potrzebny. - Złapał mnie za rękę i pociągnął z taką stanowczością, że nie mogłem się oprzeć. Nogi miałem miękkie, ale podtrzymywał mnie, jakby wiedział, w którym momencie stracę równowagę. Kiedy wstałem, naciągnął kaptur na moją głowę tak, by ani promień słońca mnie nie dosięgnął.
Prowadził mnie spokojnie, ostrożnie, wręcz zaskakująco troskliwie. Doprowadził mnie do pokoju wynajętego w gospodzie, zamykając za nami drzwi, tu mogliśmy być bezpieczni, szkoda tylko, że zapach alkoholu i papierosów drażnił moje nozdrza.
Usiadłem w fotelu, podciągając nogi pod samą brodę, jakbym chciał zwinąć się w jak najmniejszą możliwą kulę. Wpatrywałem się w starą, wyblakłą firankę, obserwując jej poruszające się lekko brzegi, jakbym mógł w nich znaleźć odpowiedź na wszystko, co mnie dręczyło.
- Myślisz, że ten pijaczek, którego oczarowałem, ma już jakieś informacje o Duranach? - Wspomnienie tamtej rodziny sprawiło, że coś we mnie znowu się zacisnęło. Chęć zemsty była jak ostrza, niewielkie choć wciąż zagrażające życiu.
<Rudzielcu? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz