Nie ukrywam, byłem zaskoczony słowami mojemu męża, naprawdę czuje się jak więzień? Może faktycznie ostatnio trochę często siedzi w domu, no ale przecież robię to dla jego dobra. Nie chciałbym, by znowu przez dwa miesiące leżał w łóżku ze zwichniętą kostką, albo czymś jeszcze gorszym, i z tego co widziałem, Mikleo także miał tego dosyć. Nie wspominam za miło czasu, w którym to miał zwichniętą kostkę. Z początku nie było tak źle, musiałem go tylko nosić z góry na dół, pilnować, by zwichnięcie za bardzo mu nie doskwierało i mieć na niego cały czas oko, bo czasem lubił wstawać mimo bólu starać się coś robić w kuchni, ale później było tylko gorzej. Mikleo miał dosyć leżenia, a kiedy miał dosyć leżenia, stawał się troszkę delikatnie mówiąc, nieznośny. No ale mój komfort nie jest taki ważny, najważniejsze, by Miki nie cierpiał, a zazwyczaj później się tak dzieje, kiedy wychodzi z domu po zmroku.
- Ja cię nie chce więzić, tylko zadbać o twoje bezpieczeństwo. Za każdym razem, jak puszczam cię gdzieś samego, wracasz ze zwichniętą kostką. Albo z posiniaczonymi rękami. Jedynie się o ciebie martwię – powiedziałem ostrożnie, przyglądając się mu i nie ukrywając zmartwienia. Staram się dla niego najlepiej jak mogę, a jestem posądzany o takie rzeczy, to bardzo niemiłe z jego strony.
- Nie przesadzaj, aż tak często krzywda mi się nie dzieje. To tylko takie pojedyncze przypadki, a ja muszę wychodzić z domu, inaczej się tu duszę – wyjaśnił, dalej próbując mnie przekonać do swojej racji. Nawet gdybym bardzo chciał, bałbym się go puszczać samego, zwłaszcza po tym, jak pewien idiota się na niego rzucił. Od tamtej pory podobnych akcji już nie było, no ale nigdy nie wiadomo, kiedy znów jakiś idiota się nie trafi.
- Ale wychodząc na dwór narażasz się na niebezpieczeństwo... – zacząłem, starając się mu pokazać, jak to wygląda z mojej perspektywy i jak ja to widzę.
- A trzymając mnie tutaj także mnie krzywdzisz.
Przez kilka chwil analizowałem jego słowa, trochę bijąc się z myślami. Jeśli to go krzywdzi, to chyba powinienem go częściej wypuszczać samego, no ale to też przecież było ryzyko samo w sobie, i ze strony ludzi, i ze strony helionów, z czego chyba bardziej obawiałem o te drugie, ponieważ to tak jakby są naturalni wrogowie Serafinów, podobnie jak i demony. A oni najczęściej atakują w nocy... no ale to, że atakują najczęściej o tej porze dnia nie oznacza, że zostałby zaatakowany za dnia...
- Staraj się nie wychodzić na żadne nocne spacery. I staraj się na siebie uważać. A jakby ktoś cię albo coś cię skrzywdziło, natychmiast mnie o tym poinformuj – poprosiłem, finalnie uginając się pod jego prośbą, chociaż i tak czułem się z tym dziwnie. Jeżeli coś mu się stanie...
- Dziękuję – powiedział podchodząc do mnie, by ucałować mnie w kącik ust. – Więc oznacza to, że mogę wyjść z Cosmo na spacer? – dopytał, delikatnie się do mnie uśmiechając.
- Teraz jest już ciemno... – zauważyłem, wyglądając przez okno. Co prawda godzina nie była jakoś specjalnie późna, no ale w zimę dość szybko się ściemnia i ty samym staje się niebezpiecznie...
- Ale nie jest noc, tylko wieczór, a miałem nie wychodzić na nocne spacery. Daj spokój, wszystko będzie ze mną w porządku, zobaczysz. Nawet włos mi z głowy nie spadnie – obiecał, ale ja nadal nie byłem do końca przekonany, a mimo to miał trochę racji, w końcu nie wspominałem nic o wychodzeniu wieczorami.
- I tak na siebie uważaj, nie wiadomo, jakich ludzi możesz teraz spotkać na ulicy – poprosiłem, odgarniając kosmyki z jego policzków. Najchętniej to poszedłby na ten spacer z nim, skoro tak bardzo tego potrzebował, ale musiałem przypilnować dzieci. Merlin co prawda już poszedł spać, ale Misaki ktoś musi pomóc w pracach domowych, w końcu jutro musi iść do szkoły. Pytanie tylko, czy będę musiał ją rano odprowadzać, czy znowu przyjdzie po nią jedno z rodziców tego jej kolegi... podpytam potem o to Mikleo, o ile nie zapomnę.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz