Po wypowiedzi mojego męża kiwnąłem łagodnie głową, dając mu spokojnie pracować, w pierwszej chwili chcąc jeszcze zaproponować mu, aby poszedł zjeść, gdy ja oporządziłbym konie, jednak powstrzymałem się przed tym, znając już doskonale jego odpowiedz, on to zrobi, bo to jego obowiązek a ja mam grzecznie sobie usiąść i odpoczywać po.. No właśnie po czym? Chyba po siedzeniu w siodle, a to akurat męczące nie było, ale on przecież wie lepiej, a ja się nie znam, no cóż, czasem trzeba sobie odpuścić, mój mąż jest starszy i wie lepiej, nawet jak lepiej nie wie, ale co mi tam już nauczyłem się czasem odpuszczać.
Grzecznie bez gadania skierowałem swoje kroki w stronę jaskini, gdzie rozłożyłem już dwa koce, na których będziemy spać, płaszcz, który posłuży mężowi za poduszkę i na to wszystko położyłem trzeci koc, który wziąłem tak w razie co, na dworze niby jest ciepło, jednak nigdy nic tak naprawdę nie wiadomo, a ja nie chce, aby Sorey się przeziębił.
Nie mając już co robić, z powodu wykonania wszelakich prac zacząłem zastanawiać się co ze sobą zrobić, nim mój Sorey do mnie przyszedł, zabierając ode mnie miseczkę z gotowym jedzeniem, całując mnie w policzek.
- Dziękuję owieczko - Odezwał się, zaczynając spokojnie jeść, w czym nie śmiałem nawet mu przeszkadzać, niech spokojnie sobie je a ja w tym czasie grzecznie położyłem się na kocu, wpatrując się w kamienny sufit jaskini, analizując w głowie, do jakiego miejsca się wybieramy, Sorey nadal milczy, nie chce mi wyznać, gdzie wędrujemy, a ja staram się domyślić, co kryje się za jego tajemniczością, zdecydowanie bardziej wolałbym, wiedzieć gdzie idziemy, a tak muszę się domyślać i to nie tak, że nie lubię niespodzianek, bo lubię, po prostu strasznie cieszę się na tę wyprawę i dla tego bardzo chciałbym, wiedzieć już gdzie idziemy.
Nie mając jednak takiej informacji, musiałem nauczyć się cierpliwości, nad którą pracuje już od kilku lat u boku mojego męża, który z wiekiem, cóż miał coraz mniej ochoty na intymne chwile, które zdarzały się bardzo rzadko, do tego wszystkiego cały czas przebywałem w domu, co przyznam, troszeczkę mi się nudziło, ale nie narzekałem, sam tego przecież chciałem, sam zgodziłem się na rodzinne a wraz z nią przyszły obowiązki, które były ważniejsze od przyjemności.
- Nad czym tak myślisz? - Usłyszałem głos Soreya, który położył się obok mnie, po zjedzeniu posiłku przytulając się do mnie.
- Nad ty gdzie się wybieramy - Przyznałem, wtulony w jego ciało ciesząc się bliskością, którą tak bardzo uwielbiałem, jego bliskość zawsze nie uspokajała, pozwalając wyciszyć się i odetchnąć po nie jednym ciężkim psychicznie dla mnie dniu.
- Naprawdę owieczko? Przecież mówiłem ci, że nic ci nie powiem - Odparł z rozbawieniem, kręcąc swoją głową.
- Wiem, dla tego nie oczekuje tego od ciebie, po prostu się nad tym zastanawiam - Przyznałem, unosząc głowę, aby spojrzeć w jego oczy łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku, nim znów wtuliłem się w jego ciało. - Idziemy już spać? - Dopytałem, wiedząc, że im szybciej zaśniemy, tym wcześniej rano wstaniemy a na tym najbardziej i zależy.
- Ty idź spać, a ja będę nas dziś pilnować w nocy, ktoś musi pilnować, aby nic na się nie stało - Gdy to powiedział, uwolniłem tarcze, która ochroni i nas i nasze konie przed niebezpieczeństwem, które może czyhać nocą.
- Nie musisz, idź spać, nic się nam w nocy nie stanie ja już o to zadba - Wyznałem, nie chcąc słuchać jego wymówek, idziemy spać i nie ma żadnej dyskusji..
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz