Byłem zaskoczony prezentem od mojego męża, gdyż trochę tego nie spodziewałem, a raczej powinienem. Już od jakichś kilku lat Miki raczej pamięta od takich rzeczach jak rocznica czy urodziny najbliższych. Nadal ma lekki problem z zapamiętaniem swoich, ale to akurat jest dobre dla mnie, bo łatwo mi go zaskoczyć. Czasem też zdarza mu się zapominać o rocznicy, jeżeli dzień poprzedni był dosyć intensywny, no ale najwidoczniej wczoraj wcale tak nie było. To niedobrze, bo nie zdążyłem mu załatwić bukietu... gdybym tylko wstał wcześniej, zdążyłbym. Cholera, czułem, że coś powinienem zrobić, ale nie sądziłem, że Miki wstanie aż tak wcześnie.
- I ja kocham ciebie. Najbardziej na świecie – odpowiedziałem, nachylając się, by móc natrafić na jego usta. Nie czułem się najlepiej przez to, że on dał mi prezent, a ja jemu na razie absolutnie nic, ale postaram się to jak najszybciej nadrobić. Tyle starań dla niego i taka wtopa... oczywiście, że tylko ja mogłem zrobić coś takiego. – Wypij i zjedz, póki ciepłe, bo takie najlepsze – dodałem, odsuwając się od niego.
- A co z tobą? Ty nie zjesz? – zapytał, a ja pokręciłem głową.
- Muszę jeszcze załatwić kilka rzeczy, zrobić jakieś zakupy... – zacząłem i już chciałem udać się do korytarza, gdzie miałem założyć jakieś buty i zaraz wychodzić, ale Mikleo mi na to nie pozwolił, chwytając mnie za nadgarstek.
- Jestem pewien, że zakupy i te inne rzeczy zrobisz trochę później, a teraz możesz usiąść ze mną i zjeść. To jest nasze święto, więc chciałbym spędzić ten poranek z moim najukochańszym mężem – powiedział, no ale ja nie byłem co do tego taki pewien.
- Jest święto, a ja nie dałem ci żadnego prezentu, chciałbym to zmienić – wyjawiłem mu to, co najbardziej siedziało mi teraz na sercu. No niby cały czas jest ta podróż, i później miałem zabrać się za obiad, ale w mojej opinii to było za mało, powinienem się postarać zdecydowanie bardziej. Jak tak sobie jeszcze pomyślę nad tym bardziej, to chyba taki bukiecik to też za mało. Co więcej mógłbym dla niego zrobić...?
- Dostałem już wspaniałe śniadanie i będę jeszcze bardziej zachwycony, jeżeli zjemy je razem – próbował mnie przekonać, a ja chyba nie miałem innego wyjścia, jak tylko się zgodzić. Skoro Miki właśnie tego chce, to kim ja jestem, by mu odmawiać. Będę miał przez to małą obsuwę w harmonogramie... no nic, jakoś będę kombinował, by się ze wszystkim wyrobić. W końcu nie chciałbym w jakikolwiek sposób zawieść Mikleo, i to jeszcze nie w takim dniu.
Wobec tego zostałem w domu i spokojnie – bo trochę zostałem zmuszony do tego przez – zjadłem śniadanie. To była naprawdę miła odmiana, tak spokojnie zacząć dzień. Ostatnio trochę miałem na głowie, ponieważ właśnie załatwiałem te wszystkie sprawy związane z wyprawą, więc żyłem w takim ciągłym pośpiechu. No ale czy mogłem sobie już pozwolić na spokój? Muszę zrobić zakupy na obiad, kupić te lilie, jeszcze zrobić obiad... zastanawiałem się jeszcze, czy kolacji nie zrobić, ale możliwe, że Mikleo już może nie mieć na nią ochoty po śniadaniu i obiedzie. Tyle dobrego, że nie musimy chodzić po dzieci, gdyż Misaki jest już na tyle duża, by robić to sama i przy okazji odbiera także brata. Miało to swoje plusy, jak i minusy, bo jednak kiedy ja odprowadzałem dzieci miałem sto procent pewności, że nic im się nie dzieje. Jak już wspominałem, troszkę przewrażliwiony byłem.
Po śniadaniu chciałem posprzątać, ale Mikleo nie pozwolił na to twierdząc, że skoro ja przygotowywałem jedzenie, to on po nim posprząta. Tyle lat, a my nadal potrafimy posprzeczać się o to samo... nie chcąc się z nim kłócić o taką głupotkę pozwoliłem mu na to, prosząc go jedynie o to, by nie zabierał się za obiad, bo miałem na niego pomysł.
Do domu wróciłem po jakiejś godzinie, z zakupami i kwiatami, które zaraz wręczyłem Mikleo. Wydawał się być zadowolony z bukietu, podczas kiedy ja byłem na siebie zły za to, że tak późno mu go podarowałem. Bukiet to już powinien od rana stać w wazonie na stole...
- I to jeszcze nie koniec. Musisz się do jutra spakować – powiedziałem, powoli rozpakowując zakupy.
- Czemu? – dopytał, chyba nie do końca rozumiejąc.
- Ponieważ dzieci i zwierzaki udają się do zamku, a my na wyprawę. Obiecałem ci dawno temu, że zabiorę cię do ruin, jak dzieci trochę podrosną, i słowa dotrzymam. Chyba, że nie chcesz i masz jakieś inne plany na następne dni, to wtedy nie pójdziemy, ja cię do niczego nie zmuszę... – pod koniec trochę zacząłem plątać się w słowach, bo zdałem sobie sprawę, jak wielką gafę mogłem popełnić. To że Miki chciał kiedyś iść na wyprawę nie znaczy, że chce iść teraz. No i też zawsze może mieć jakieś plany na następne dni, bo tego także nie zweryfikowałem... ja to jednak bardzo głupi jestem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz