Kiedy w końcu otworzyłem oczy, okazało się, że byłem w miejscu, którego na pierwszy rzut oka nie rozpoznałem, i to nie tylko przez to, że mój obraz był rozmazany. Ostatnie, co pamiętałem, to las, gdzie na spacer zabrałem naszego psa. Usiadłem na chwilę pod drzewem, bo poczułem się troszkę gorzej, a potem... cóż, chyba Cosmo troszkę piszczał, a to pewnie dlatego, że chciał iść dalej na spacer. I to było wszystko. Może i słabo widziałem, ale to zdecydowanie nie były zielone korony drzew.
Zamrugałem kilkukrotnie, dzięki czemu mój wzrok się wyostrzył i już bez problem rozpoznałem to miejsce. Szpital. W duchu od razu się skrzywiłem, gdyż z całym szacunkiem, ale nienawidzę tego miejsca. Tylko teraz jak się tu znalazłem? I dlaczego? Nie byłem w aż tak bardzo tragicznym stanie. Czułem tylko jakiś dziwny ciężar na piersi, który sprawiał, że trochę ciężko było mi oddychać, i chyba też bolało mnie nieco serce, ale do takich objawów byłem przyzwyczajony. No i też nie odpowiada mi to na pytanie, jak ja tutaj trafiłem z lasu. Stary człowiek się tylko zdrzemnął i od razu wszyscy panikują...
- Sorey, obudziłeś się! – usłyszałem i nim się zorientowałem, co w ogóle się dzieje poczułem, jak ktoś rzuca mi się na szyję. Po białych włosach zorientowałem się, że to musi być mój mąż. Jeszcze się nie rozejrzałem po pomieszczeniu, więc aż do tej pory go nie zauważyłem... nie za bardzo wiedziałem, co się stało, dlatego odwzajemniłem uścisk trochę delikatniej niż on, nie mając zwyczajnie na to siły. Dodatkowo trochę miałem wrażenie, że tym uściskiem trochę mi utrudniał oddychanie, chociaż to pewnie tylko moje głupie wyobrażenie.
- Oczywiście, że się obudziłem, czemu miałbym tego nie zrobić? – odpowiedziałem trochę zdziwiony, kiedy w końcu się ode mnie odsunął.
- Twój kolega znalazł cię nieprzytomnego w lesie i zabrał cię tutaj. Lekarz powiedział, że twoje serce nie wyrabia, i bałem się, że... – zaczął i zaraz po tym przytulił się mocno do mnie, cicho szlochając. Te słowa mocno mnie zaskoczyły. To, że nie wyrabia, to wiem od dawna, więc nie byłem jakoś specjalnie zaskoczony. W przeciwieństwie do mojego męża, najwidoczniej. W tym momencie mógłbym mu powiedzieć „a nie mówiłem”, ale chyba lepiej teraz tych słów nie wypowiadać.
- Już, spokojnie, nic mi przecież nie jest... – zacząłem powolutku go uspokajać, gładząc go po plecach.
Chwilę po tym podszedł do nas lekarz, chcąc ze mną porozmawiać o tym, co się stało, i jak mam teraz postępować, by to się nie wydarzyło ponownie. W skrócie, nie mogłem się męczyć, musiałem spożywać regularnie trzy posiłki dziennie, pić jakieś zioła, dużo odpoczywać, nie nadwyrężać się, nie denerwować... w wielkim skrócie, nie mogłem robić nic. I jeszcze miałem zostać na noc w tutaj, tak dla pewności, na co już zgodzić się nie mogłem. To już wolałbym spać na twardej, zimnej, nieprzyjemnej ziemi niż w tym miejscu, nie mogłem się na to zgodzić i siłą mnie tu nie zatrzymają.
- Nie ma mowy, nie zostaje tutaj, wracam do domu – odparłem, kiedy tylko lekarz skończył mówić.
- Sorey... – zaczął Miki, ale nie dałem mu dokończyć już podejrzewając, co tam może mówić.
- Miałem dużo odpoczywać, a tutaj nie odpocznę. Wracam do domu – powiedziałem, uparcie trzymając się swojego zdania, którego nie porzucę. Liczyłem na to, że Miki nie będzie się ze mną za długo kłócił, bo przecież miałem się nie denerwować... nie powinienem tego wykorzystywać w ten sposób, no ale Miki nie daje mi za bardzo wyboru.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz