Przez chwilę jeszcze walczyłem ze zmęczeniem, niezbyt chcąc iść spać. Znaczy, spać mi się chciało, ale nie uważałem, że na niego zasługiwałem, powinienem coś zrobić i rozruszać trochę stare kości. Leżałem wystarczająco długo, najwyższa pora, by coś porobić. No ale jak tu wstać, kiedy Miki tak słodziutko śpi, wtulony we mnie...? Miałem wrażenie, że wystarczy jeden niewłaściwy ruch i już się obudzi. W jego zachowaniu nie rozumiałem tylko jednego, czemu zdecydował się położyć teraz, a wcześniej spał na krześle? Miejsca było tutaj przecież wystarczająco dużo, a jakbym się za bardzo rozwalił, zawsze mógłby mnie przekopać na drugą stronę łóżka, nie miałbym mu to za złe.
Nie mając zatem żadnej innej alternatywy zamknąłem oczy z nadzieją, że gdy następnym razem je otworzę będę mógł się ruszyć i coś zacząć robić.
Obudziłem się dobre kilka godzin później; na dworze słońce właśnie zachodziło. Cudownie, w ten sposób straciłem cały dzień. A mówiłem Mikleo, że wstanę i coś porobię, ale nie, bo muszę odpoczywać. Nie mogę przesypiać tak całych dni, to na pewno jest niezdrowe... swoją drogą, gdzie był Mikleo? I czemu mnie nie obudził? Nie może być tak, że on robi wszystko, a ja nic. Kiedy jego ciało było pod kontrolą demona na pewno walczył, by tę władzę odzyskać, dlatego teraz musi być zmęczony i, co za tym idzie, musi spać, zwłaszcza, że jak dzieci wrócą, na pewno mamie szybko spokoju nie dadzą. I dobrze, może to uświadomi temu paskudnemu demonowi, że Miki kocha je nad życie, a one kochają jego.
Niezadowolony z tego, że spałem najdłużej, wstałem z łóżka i skierowałem się na dół, uprzednio gładząc Coco po łebku. Mikleo oczywiście był w kuchni i przygotowywał obiad. Albo raczej kolację, biorąc pod uwagę ciemność panującą na zewnątrz. Ostrożnym i jeszcze niepewnym krokiem podszedłem do niego i przytuliłem się do jego pleców, dłonie kładąc na jego biodrach. Nie chciałem w końcu jakoś bardzo ograniczyć mu swobody ruchu, bo jeszcze by mi marudził, że mu przeszkadzam i kazałby mi usiąść, a bardzo nie chciałem się od niego odsuwać. Stęskniłem się za nim. Wiem, powinienem trochę się zdystansować, bo moja bliskość nic mu dobrego nie daje, a wręcz przeciwnie, no ale nie potrafiłem bez niego żyć. Chociaż, chyba lepsze byłoby życie bez niego niż życie ze świadomością, że niszczy się mu życie.
– Czemu nie śpisz? – zapytałem cicho, opierając podbródek o jego ramię.
– Bo ktoś musi cię nakarmić. Słyszałem, że nie jadłeś przez w sumie dwa dni, a to stanowczo za dużo, jak na człowieka – wyjaśnił, na co zmarszczyłem brwi. Jak to dwa dni? Naprawdę? Nie byłem w sumie aż tak głodny. Troszeczkę owszem, ale gdybym miał zgadywać po samym poziomie mojego głodu, kiedy był ostatni mój posiłek powiedziałbym, że jakieś kilka godzin temu.
– Mam ręce, mam nogi, coś bym tam sobie zrobił. Nie musiałeś wstawać specjalnie dla mnie – powiedziałem, nie do końca zadowolony. Powinien teraz odpoczywać, nie przygotowywać mi jedzenie, przecież dałbym sobie bez niego radę. – I jak? Zostajesz jutro u mamy? – dopytałem, przypominając sobie naszą rozmowę przed snem. Coś mi tam mówił, że wróci ze mną, no ale ja nie miałem żadnego powodu, dla którego miałbym się nie zgodzić na coś takiego. Skoro o tym wspomniał, to ewidentnie tego potrzebował, a ja nie chciałbym, by męczył się w tym domu przeze mnie. Skoro nie pracuję, to świetnie dam sobie radę, o mnie się martwić nie musiał, to ja powinienem martwić się o niego, ostatnio strasznie dużo przeszedł i potrzebował tego odpoczynku.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz