Na propozycję mojego męża skrzywiłem się nieznacznie. Czy salon był lepszą alternatywą? Nie byłem tak do końca przekonany. W końcu tu też są zasłony, firanki, kwiatki – i to znacznie więcej, niż mamy ich w sypialni – no i do tego dochodzą te wszystkie porcelanowe ozdóbki. Chyba mniej szkód narobią nam w naszym pokoju niż tutaj...
- Myślisz, że zostawią w spokoju te wszystkie rzeczy z salonu? – odpowiedziałem pytaniem na jego pytanie, ciężko wzdychając.
Nie miałem siły do tych kociaków, już nie zliczę, ile to razy zwracałem im uwagę nieco donośniejszym głosem. Reagowały na to, owszem, i na moment przestawały robić to, co tam robiły, no ale to był tylko moment, bo po tym znowu wracały do tego, co tam robiły. Z Cosmo czy nawet Codim nie mieliśmy aż takich problemów, a przynajmniej ja sobie nie przypominam. Raczej żadnych większych zniszczeń nie powodowali, żadnych pogryzionych mebli czy podrapanych drzwi. Jak już miałbym się do czegoś bardzo przyczepić, to do tego, że kilka razy należało po nich posprzątać, nim nauczyły się prosić o wypuszczenie na zewnątrz, ale to było do przeżycia.
- A jakbyśmy poukrywali te wszystkie rzeczy? I poprzenosili kwiatki do innych pokoi, zdjęli zasłony?- kontynuował, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie dla tej sytuacji.
- To wtedy ich uwaga skupiłaby się na meblach. Z doświadczenia wiem, że zasłony są dużo tańsze od takiej kanapy – wyjaśniłem, wstając z łóżka i podchodząc do jednego z kociąt, który wyjątkowo wysoko się wdrapał. Następnie bezceremonialnie chwyciłem go za skórę na karku i uniosłem go w powietrze, tak, by był tuż przed moją twarzą. I sądząc po jego pyszczku, trochę go to zaskoczyło. – Już skończyłeś niszczyć zasłony? – spytałem, na co kociak odpowiedział mi miauknięciem. Położyłem go obok odpoczywającej Coco, a kiedy tylko poczuł grunt pod nogami, od razu uciekł do mamy. No i bardzo dobrze, może trochę się ogarnie... chociaż, teraz to już nie musi, zasłony i tak już są do wymiany, więc już niech je sobie niszczą do końca. – Proponuję, by przenieść te kwiatki. Zasłon już nic nie uratuje, więc chociaż kwiatki ocalmy – zaproponowałem, odwracając się w jego stronę.
- W pokojach dzieci jeszcze powinno być miejsce – odparł, także wstając, by pomóc mi w przenoszeniu kwiatków.
Trochę ta operacja trwała, ale w końcu wszystkie kwiatki były bezpieczne. Merlin w tym czasie już odobraził się na mamę, chcąc jej uwagi, a ja miałem chwilę dla siebie, którą postanowiłem przeznaczyć na rozrysowanie planów domków i jakichś konstrukcji do wspinania dla tych małych kociąt. Miałem pewne pomysły, ale najpierw trzeba było je zaprojektować, a później na postawie tychże planów je stworzyć. Na szczęście takie techniczne rysunki wychodziły mi znacznie lepiej niż takie normalne rysunki. Wymagały też nieco więcej precyzji i skupienia, więc trochę czasu w tej kuchni spędziłem. W kuchni, bo nie miałem żadnego innego miejsca ze stołem.
Trochę się zatraciłem i nie za bardzo zwracałem uwagi na to, co się wokół mnie dzieje, więc Mikleo bardzo łatwo było mnie zaskoczyć. Nie spodziewałem się go kompletnie, dlatego kiedy tylko poczułem jego dłonie na swojej talii drgnął, troszkę niszcząc rysunek.
- Przepraszam – zaraz usłyszałem, ale nie byłem bardzo zły.
- Nic się nie stało, Owieczko. To i tak było do wyrzucenia – powiedziałem, odwracając się na moment w jego stronę, by pocałować go w czubek głowy. – To ja powinienem cię przeprosić – dodałem, zgniatając nieudany rysunek i delikatnie się prostując. Dzisiejsze spanie na podłodzie chyba daje się we znaki... a już prawie udało mi się o tym zapomnieć.
- Za co? - dopytał, chyba nie do końca rozumiejąc, co mam na myśli.
- Za to, że przez ostatnie kilka godzin ci nie pomagałem, tylko tak sobie tutaj bazgrałem. Już to nadrabiam, jest coś do zrobienia? – dopytałem, szybko sprzątając ze stołu te wszystkie kartki z bardziej lub mniej udanymi rysunkami. Jeszcze kilka poprawek i będę mógł zabierać się za właściwą pracę, no ale są rzeczy ważne i ważniejsze, a mój mąż i jego potrzeby w tym momencie były najważniejsze.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz