piątek, 14 kwietnia 2023

Od Mikleo CD Soreya

 Czułem się dobrze, nawet bardzo sobotę mimo utrzymywania bariery, która zniknęła dopiero nad ranem, gdy otworzyłem oczy, mogąc spokojnie kontrolować otoczenie znajdujące się wokół nas.
- Czuję się bardzo, ale to bardzo dobrze, nic mi nie dolega, nic mnie nie boli, nie musisz się o mnie martwić - Wyznałem, przysuwając się do męża, aby ucałować jego policzek.
- Jesteś pewien? Może dziś w nocy ja stanę na warcie, a ty odpoczniesz sobie, w końcu to prezent ode mnie dla ciebie I to ty masz być wypoczęty, a nie ja - Gdy to powiedział, westchnąłem cicho z niedowierzaniem. Mój mąż jest cudownym człowiekiem, którego kocham nad życie, ale czasem, czasem po prostu nie mam do niego siły ani cierpliwości. Wymyśla, straszne głupoty a ja muszę to znosić i znoszę, bo go kocham, kocham nad życie i nigdy bym go na nikogo innego nie zmieni mimo tego, że czasem denerwuje mnie jak nikt inny na tym przeklętym świecie.
- Nie Sorey, nie staniesz dziś na warcie ani w żaden inny dzień, po to mogę nas uchronić barierą, aby ją używać, rozumiesz? - Zapytałem, patrząc prosto w jego oczy, nie dając zamiaru mu odpuścić, trzymając się swojego zdania twardo. Tym razem nie odpuszczę, kiedy mogę, opuszczam, tym razem nie odpuszczę, nie ma nawet takiej mowy.
- Mikleo jesteś strasznie uparty - Mruknął, przewracając oczami, popijając swoją gorącą kawę.
- Ja? A nie mówisz przypadkiem o sobie? - Dopytałem, unosząc jedną brew ku górze, przyglądając mu się uważnie.
- Nie, ja nie jestem uparty, przynajmniej nie tak jak ty - Stwierdził, a ja już nic nie powiedziałem, kręcąc głową. I to ja jestem uparty? O mój panie daj mi więcej cierpliwości, bo siła w tej chwili może nie być mi potrzebna.
Nie komentując już wcześniej naszej poprzedniej rozmowy, zacząłem pakować wszystko do torby, aby nie tracić jeszcze więcej czasu, już i tak sporo go straciliśmy, gdy mój mąż smaczne sobie spał.
Niecierpliwie wyczekiwałem męża, który nie specjalnie się spieszył, gdy ja już zdążyłem nawet nas spakować i przygotować konie do podróży. Jak on strasznie lubi robić mi na złość, mimo tylu lat przy jego boku, on wciąż uczy mnie cierpliwości, której czasem naprawdę mi brak.
- Jesteś już gotowy? - Zapytałem, wchodząc do jaskini, aby zerknąć na męża, który właśnie wstawał z ziemi z pustym kubkiem i miseczką po jedzeniu.
- Tak, jestem gotowy - Odpowiedział, co wywołało u mnie ulgę, nareszcie wyruszamy, tak strasznie chciałbym być już w drodze.
- To dobrze, już nie mogę się doczekać - Przyznałem, zabierając od niego kubek i miskę, aby je spakować i odrobinkę pośpieszyć męża, niech się rusza, bo ja długo czekać nie będę.
- Spokojnie owieczko, przecież mamy czas - Wyznał, mimo wszystko wsiadając na konia, wyruszając w dalszą drogę, no i na to czekałem, aby ruszyć w drogę i jak najszybciej znaleźć się na miejscu.
Sorey dopilnował, abyśmy cały dzień wędrowali z powodu chłodniejszego dnia, który ułatwił nam podróż, zmuszając nas wczesnym wieczorem do zatrzymania się z powodu deszczu, który postanowił spaść na ziemi, zwilżając suchą i zmęczoną przez ciepło ziemię, mnie samemu dając możliwość schłodzenia swojego rozgrzanego ciała, jak dobrze, tego właśnie mi brakowało.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz