Zmartwiony przyjrzałem mu się uważnie, zdając sobie sprawę, że to koniec naszego zwiedzania tych cudownych ruin, Sorey musiał stad jak najszybciej wyjść, a ja nie miałem zamiaru z tym dyskutować, najwidoczniej to miejsce źle na niego działa a ja potrafię to zrozumieć, nie złoszcząc się na niego za to, trudno tym razem przynajmniej udało nam się zdobyć pamiętniki to już naprawdę sukcesu.
- Wracajmy w takim razie - Poprosiłem, nie widząc innego wyjścia, w końcu jego zdrowie było dla mnie najważniejsze i dla niego jestem w stanie poświęcić tę wyprawę dla niego, lepiej, aby on czuł się dobrze niż gdyby mi tu zszedł z powodu braku tlenu.
- Nie, przecież jeszcze nie skończyliśmy zwiedzać - Gdy to powiedział, westchnąłem cicho, czy on naprawdę myśli, że poświęcę jego zdrowie na dalsze zwiedzanie ruin? Chyba odrobinkę go poniosło.
- Sorey bądź cię proszę bez dyskusji - Podszedłem do niego, chwytając jego dłoń, delikatnie się przy tym uśmiechając. - Jeszcze będzie okazja do zwiedzania - Dodałem, aby podnieść go na duchu, widząc jego zmartwienie na twarzy, biedny chyba myśli, że jestem na niego zły za to, że nasza przygoda właśnie się skończyła.
- No nie byłbym tego taki pewien, młodszy nie będę - Odpowiedział, a ja od razu zrozumiałem, co ma na myśli, oczywiście już umiera, jego życie jest policzone i więcej podobnych słów, które czasem od niego słyszę.
- Tym się teraz nie przejmuj wracajmy - Pociągnąłem go za rękę za sobą, wracając do mokrych i śliskich schodów, przez cały ten czas patrząc na Soreya, nie chcąc, aby coś mu się nie daj bóg, stało.
Wyjście z ruin troszeczkę nam zajęło a to dlatego, że Sorey się uparł, aby iść pieszo, bo przecież, po co użyć skrzydeł, ciężko mu się tu oddycha, a mimo tego wszystko tak strasznie przedłuża.
- Już wyszliśmy, możesz zaczerpnąć świeżego powietrza - Odezwałem się zmartwiony jego bladą twarzą, czyżby to wszystko z powodu zbyt długiego braku terenu? Dobrze się czujesz? - Dopytałem zmartwiony, przyglądając mu się bardzo uważnie, kładąc dłoń na jego policzku.
- Tak, muszę tylko odpocząć - Odpowiedział, na co kiwnąłem energicznie głową, prowadząc go w stronę obozowiska, sadzając go na kocu, przyglądając się bardzo uważnie.
- Przygotuję ci coś do jedzenia - Zaproponowałem, nie wiedząc tak naprawdę czy powinien jeść a może raczej pić, właśnie powinien pić to dobrze mu zrobić prawda? Nie wiem, chyba zaczynam panikować, nie mając zielonego pojęcia, w jaki sposób mu pomóc.
- Nie jestem głodny - Wyznał, a ja nie naciskałem na niego, martwiąc się nie na żarty. A ci, jeśli coś się mu stanie? Nie wybaczę sobie tego nigdy.
- W porządku nie musisz a pić chcesz? - Dopytałem, szybko biegnąc do wodospadu po wodę, aby go napoić mając nadzieję, że chociaż to mu w czymś pomoże.
- Tak poproszę - Po tych słowach wstałem z koca, idąc po wodę, aby napoić mojego biednego męża, mając nadzieję, że to pomoże mu chociaż trochę lepiej się poczuć.
- Proszę - Podając mu zimną wodę, przyglądając mu się uważnie, dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej, że źle się czujesz? Przecież od razu byśmy wrócili - Wyznałem, kładąc dłoń na jego policzku, zmartwiony tym jak się czuje, a nawet w tej chwili wygląda.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz