Nie byłem pewien, czy powinienem mu tak po prostu powiedzieć, czy jeszcze trzymać to w tajemnicy, w końcu już mu tłumaczyłem, ile będziemy jechać. Pokazałem mu nawet mapę, wszystko ładnie wytłumaczyłem, a to znaczyłoby tylko, że mnie nie słuchał. Albo za bardzo skupił się na jednej, jakiejś niezwykle ważnej dla niego sprawie i wyparł całą resztę informacji. Niech już zna moje dobre serce, lubię się nad nim znęcać i patrzeć, jak głowi się nad tak prostą sprawą, no ale wszystko ma swoje granice.
- Jakieś dwa i pół dnia. No, może trzy, wszystko zależy od pogody i naszego tempa jazdy. I może za jakieś dwa dni dostaniesz książkę – wyjaśniłem mu spokojnie, na co westchnął ciężko, jakby bardzo niepocieszony.
- A nie mogę jej już dostać teraz...? – poprosił ładnie, ale nie mogłem się na to zgodzić. Nie mogłem za wcześnie ujawniać niespodzianki.
- Nie, bo jeszcze nie wiem, jak długo będziemy szukać wejścia. Na mapie mamy zaznaczony jedynie obszar poszukiwań, więc i to może nam trochę zająć. A poza tym, co to byłaby za niespodzianka, gdybyś już teraz wiedział, gdzie jedziemy – wyszczerzyłem się do niego głupkowato, oczywiście zajmując się końmi. Jak zwykle Miki rozstawiał obóz, ja zajmowałem się naszymi zwierzakami, chociaż wydaje mi się, że powinno być na odwrót. W końcu w towarzystwie Mikleo zwierzaki były znacznie spokojniejsze, no chyba, że były to obce psy. One wyczuwały jego strach i niepewność, przez co potrafiły być nerwowe powodując, że mój Miki denerwował się jeszcze bardziej... na szczęście dzięki naszym psiakom chyba troszkę ten strach zleżał, ale nie zniknął on całkowicie.
- Sorey – burknął, ewidentnie niezadowolony, czym się tak niezbyt przejąłem. Gdybym tak przejmował się każdym jego humorkiem, już dawno zszedłbym na zawał z tego przejęcia. Kilka razy już byłem bliski odejścia na tamten świat, ale żyję tylko dzięki niemu. Gdyby go przy mnie nie było, już dawno byłbym martwy i myślę sobie momentami, że tak właśnie powinno od dawna być. Zwyczajni ludzie nie mają przy sobie niezwykłych aniołków, którzy we wszystkim będą im pomagać i leczyć, kiedy to tylko jest konieczne. Chyba już wystarczająco dużo razy oszukałem śmierć...
- Tak się nazywam, słońce – odpowiedziałem, kładąc na kocu obok siodła i inne pakunki. – Tyle czasu wytrzymałeś, więc kolejne dwa także wytrzymasz – dodałem, zbliżając się do niego i całując go policzek.
- Nie rozumiem, czemu robisz z tego taką wielką tajemnicę – mruknął, zaczynając rozpakowywać jedzenie. No tak, przecież musiał mi przygotować kolację... kiedy są takie upały, nie byłem jakoś bardzo głodny. Śniadanie mi wystarczyło w zupełności, ale weź to teraz powiedz Mikleo, który i tak już uważa, że za mało jem.
- Bo chcę, aby to była najwspanialsza niespodzianka w twoim życiu – powiedziałem, uważając to za oczywistą oczywistość.
- Najwspanialszą niespodzianką były dla mnie twoje oświadczyny – odparł, na co machnąłem ręką.
- Daj spokój, to było żałośne. Teraz zrobiłbym to dwadzieścia razy lepiej... – zacząłem, czując ciarki zażenowania na samo wspomnienie tamtego dnia. Żadnej miłej kolacji czy atmosfery, żadnego zapytania, po prostu stwierdziłem, że od tej pory jest moim mężem. I tyle. Mój Boże, co ja wtedy miałem w głowie... naprawdę byłem żałosny. Nadal czasem jestem... co ja gadam, jestem zawsze, aż dziwne, że Mikleo jeszcze ze mną jest.
- Dla mnie było piękne – stwierdził, zakrywając wcześniej moje usta swoją dłonią, bym nie mógł dokończyć zdania. Albo jest dla mnie za miły, albo ma naprawdę niskie wymagania...
Zgodnie z obietnicą, książkę na temat ruin zawierającą wskazówki, jak się do nich dostać, dałem mu po dwóch dniach podróży. Ale nie dałem mu jej rano, by przez cały dzień ją czytał i opóźniał podróż, nie, dostał ją dopiero wieczorem, kiedy już rozbiliśmy obóz i zajęliśmy się końmi. Oczywiście jeszcze trochę go pomęczyłem, nie chcąc się tak po prostu zgodzić, bo to byłoby za proste.
- No już, proszę. Tylko nie czytaj jej do późna, bo rano chcę wyruszyć na poszukiwanie wodospadu – powiedziałem, oddając mu trochę już bardzo starą książkę. Zrobiłem to specjalnie przed tym, jak zrobił mi kolację, bo tak niezbyt byłem głodny. A wiedziałem, ze kiedy będzie czytał, to mi jej nie zrobi, bo będzie zbyt bardzo nią pochłonięty. Prosił mnie o nią dzisiaj przez cały dzień, na pewno będzie nią pochłonięty...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz