Byłem zaskoczony tą informacją, gdyż wiedziałem jak ciężkim językiem był enochiański. Próbowałem się go uczyć i niezbyt mi to szło. Kilka słów zapamiętałem, ale nie potrafiłem ich wymówić, a jedynie koślawo zapisać i przeczytać po swojemu w głowie. Znaczy, chyba zapamiętałem, bo już tyle czasu minęło, że miałem prawo zapomnieć. Z innymi językami aż takiego problemu nie miałem i ich nauka przychodziła mi z łatwością, no ale to pewnie dlatego, że były do siebie całkiem podobne. Ten anielski stanowczo się od nich różnił chyba we wszystkim, w czym tylko mógł.
– Piszą coś jeszcze ciekawego? – dopytałem, odwracając się w jego stronę. Już trochę znudziło mi się leżenie tutaj. Co innego, gdybyśmy leżeli na jakimś wygodnym łóżku, na to bym nigdy nie narzekał... Wygodny materac ma jednak w sobie to coś, nie to co ziemia, chociaż i tak mam tyle szczęścia, że oddziela mnie od niej koc.
– Że ludzie rzeźbili posągi dla Serafinów w podzięce za to, że ich chronili – i tu kolejna informacja, która mnie zaskoczyła.
– Jesteś pewien, że to byli ludzie? – dopytałem, nie do końca w to wierząc. Niektóre z nich były całkiem jak żywe i jedyne, co mogło wskazywać na to, że to właśnie posągi, to mech na kamieniu.
– Cóż, może niekoniecznie ludzie, mogli wśród nich być jacyś wygnańcy, ale żaden anioł ręki do tego nie przyłożył – naprostował, na co powoli pokiwałem głową. To już miało troszkę więcej sensu... Chociaż i tak nadal byłem od wrażeniem. Byłem przekonany, że jeden z Serafinów pomagał w tworzeniu tego dzieła, ale najwidoczniej ludzie też co nieco potrafią. W końcu nie tak potrafi być tak ułomny, jak ja, której to potrafi ledwo wyrzeźbić zestaw do herbaty na zabawę dla dziecka.
– Czytaj dalej, nie przeszkadzam ci – powiedziałem, całując go w skroń i wracając do leniwego wpatrywania się w niebo, przez cały ten czas rozmyślając.
Może i Miki mówił mi, że nie mam za co przepraszać, ale ja czułem co innego. To miała być niesamowita wyprawa, na którą w końcu mogliśmy sobie pozwolić, a tymczasem musimy z niej zrezygnować, bo nie wyrabia i moje serce, i moje płuca. Jak zwykle musi sobie odmawiać z mojego powodu... Miałem nadzieję, że Miki mimo wszystko wróci do tych ruin, naprawdę bym się na niego za to nie pogniewał. Sam chciałem, by to zrobił, ale nie, uparcie musiał siedzieć tu ze mną. Tu przecież nic ciekawego się nie dzieje. Może i ma te pamiętniki, ale co, jeżeli coś naprawdę ważnego skrywało się właśnie tam na dole? Pomyślał o tym?
Miki więc zaczytał się w pamiętniku, a ja nie przeszkadzałem mu w tym, mimo, że i mnie ciekawiło, co tam jest napisane. Wierzyłem, że jeżeli będzie coś naprawdę wartego mojej uwagi, to mi to powie, jak nie teraz, to później. Chociaż tyle od życia miał, chociaż jak dla mnie to i tak nie za dużo. Powinien dostać więcej, i to znacznie więcej za to, jakim wspaniałym mężem i rodzicem, w przeciwieństwie oczywiście do mnie.
– Gdzie idziesz? – usłyszałem, kiedy tylko podniosłem się z twardej ziemi. Nie sądziłem, że to zauważy, myślałem, że jest tak zaczytany, że na nic nie zwraca uwagi, bo to w jego przypadku często miejsce miało.
– Niedaleko rzeki widziałem jabłonkę. Chcę wziąć trochę owoców dla siebie i dla koni, a i przy okazji trochę stare kości rozruszam, bo już mnie trochę boleć zaczęły – wyjaśniłem, jednocześnie rozciągając obolałe mięśnie na znak tego, że już mam dosyć leżenia i odpoczywania.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz