Chciałem jak najszybciej nadrobić zaległości, bo w końcu im szybciej to zrobię, tym szybciej Mikleo przestanie się martwić o kociaki. Chociaż, jak tak dzisiaj trochę je poobserwowałem, to niezbyt miałem ochotę na to, by wróciły do nas do domu. I one chyba też. Wydawały się tu naprawdę dobrze czuć, no i miały też multum miejsc, w których mogły się chować, albo na które mogły się wspinać. Jak mnie nie było, to Coco przyniosła im zdobycz, którą właśnie katowały. Jak uroczo z ich strony... miałem nadzieję, że dzięki temu później będą świetnymi łowcami i nie będziemy mieć żadnych gryzoni w domu.
To, że siedzę za długo nad tymi deskami zauważyłem dopiero wtedy, kiedy zrobiło się po prostu za ciemno. Z przyzwyczajenia chciałem zapalić jakąś świeczkę, ale żadnej nie było. Mogłem pójść po takową do domu, ale nie mogłem zostawiać Mikleo samego z dziećmi. To będzie ostatni raz, kiedy po południu pracuję nad takimi rzeczami, po prostu chciałem już coś zacząć, by w następnych dniach praca szła znacznie sprawniej. Normalnie w takich godzinach powinienem pomagać Mikleo przy dzieciach, a właśnie w porannych pracować. Miałem nadzieję, że wybaczy mi tę dzisiejszą pracę. Nie było jakoś najpóźniej, więc może zdążę chociaż zrobić im kolację i położyć spać.
- Jestem. Przepraszam, że tak zniknąłem – powiedziałem, podchodząc do męża, który aktualnie bawił się z Merlinem w salonie.
Wyglądał na troszkę zmęczonego... to pewnie przeze mnie. Przy pracy za bardzo tracę poczucie czasu i później to najbardziej cierpi na tym Mikleo. Skoro ojciec ze mnie beznadziejny, to jak okropnym muszę być mężem? Czasem naprawdę zastanawiam się, co takiego Miki we mnie widzi, że cały czas jest ze mną. Według mnie powinien odejść naprawdę wiele lat temu, kiedy to po raz pierwszy poddałem się złu. Od tamtego czasu nic, tylko go zawodzę. To chyba powinno dać mu dużo do myślenia.
- Nic się nie stało. Odgrzać ci barszcz? – spytał, ale pokręciłem głową. Nie dlatego, że nie chciałem, bo głodny byłem i z chęcią bym coś zjadł, ale sam sobie odgrzeję i jeszcze przy okazji zajmę się dziećmi.
- Ty to teraz idziesz odpocząć, a ja zajmuję się dziećmi i całą resztą – odpowiedziałem, biorąc Merlina na ręce, który jakoś bardzo nie oponował. To dobrze wróżyło, bo nie miałbym siły, gdyby zaczął mi płakać i marudzić. Możliwe, że ten batonik z rana troszkę go do mnie przekonał. Do czego to doszło, że muszę przekupywać własnego syna do siebie samego.
- Nie zostawię cię przecież z tym wszystkim samego – odparł, nie za bardzo chcąc się ze mną zgodzić.
- Ja cię zostawiłem, więc ze spokojnym sumieniem możesz zrobić to samo. Z Merlinem przygotujemy kolację, prawda? – zwróciłem się do chłopca, który energicznie pokiwał głową. No proszę, jacy my dzisiaj jesteśmy zgodni.
Mikleo nie miał więc innego wyjścia, jak się mnie posłuchać i w końcu odpocząć. Przeszedłem z Merlinem do kuchni, chcąc zrobić mu kanapki, ale jak tylko wyciągnąłem garnek z barszczem, bardzo wyraźnie dał mi znać, że chce zupę, co mnie zaskoczyło, no ale co, miałem dziecku odmówić? Nie było za wiele tej zupy, co mnie trochę zaskoczyło, ponieważ z tego co pamiętałem, Miki dosyć sporo tego nagotował. Cóż, może tylko mi się wydawało.
- Ty też chcesz zupkę? – zapytałem Misaki, kiedy przyszła do kuchni.
- Nie, dziękuję, nie smakowała mi – wyjaśniła, a ja zmarszczyłem brwi. Próbowałem już ją i mimo, że ma dosyć specyficzny smak, była ona naprawdę dobra. Trochę coś innego, i to jeszcze jak smacznego.
- Nie?
- Za kwaśna była – dodała, na co jeszcze bardziej zmarszczyłem brwi.
- A może ci się tylko tak wydało, bo zjadłaś wcześniej słodką bułkę. Chcesz spróbować jeszcze raz? Mama bardzo się napracowała, by zrobić ten obiad – powiedziałem i dziewczynka pokiwała głową.
Finalnie skończyło się to tak, że dzieci zjadły barszcz, który miał być dla mnie, a ja kanapki, które miały być dla dzieci. Mój żołądek nie był z tego powodu zbytnio zachwycony, ponieważ miał ochotę na bardziej treściwy posiłek, no ale to było najlepsze, co mogłem mu dać. No nic, z głodu nie umrę, tylko przed snem może mi trochę burczeć w brzuchu, no ale jakoś przeżyję.
Po kolacji oczywiście posprzątałem kuchnię, pomogłem dzieciom się umyć i położyłem je spać. Nakarmiłem także Cosmo oraz zaniosłem Coco jedzenie do jej nowego legowiska, ponieważ oczywiście nie mogłem o nich zapomnieć. Jeszcze przed zażyciem kąpieli poszedłem do sypialni ze zrobioną gorącą czekoladą dla Mikleo, by chociaż tak odrobinkę go przeprosić. Wiedziałem, że nie spał, bo kiedy kładłem dzieci spać zajrzałem do naszego pokoju i zastałem go pogrążonego w lekturze.
- Proszę, zrobiłem ci coś słodkiego do picia – odezwałem się, podchodząc do niego i stawiając gorący kubek na szafce nocnej.
- Dziękuję – usłyszałem w odpowiedzi. – Obiad ci smakował?
- Cóż... spróbowałem, ale nie zjadłem wszystkiego. Dzieci chciały zjeść na kolację, to podzieliłem tę resztę pomiędzy nie – wyjaśniłem, wzruszając ramionami.
- Dzieci? Misaki też? – spytał zaskoczony, a ja jedynie pokiwałem głową. Ja to jednak mam dar przekonywania.
- Też cię chciałem przeprosić za dzisiaj. Przepraszam. Trochę byłem dzisiaj nieobecny. Jutro będę ci więcej pomagał. A jeżeli nie, to mnie walnij w łeb, bym się ogarnął – poprosiłem, uśmiechając się do niego przepraszająco.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz