niedziela, 9 kwietnia 2023

Od Mikleo CD Soreya

Uśmiech sam pojawił się na moich ustach, gdy tylko się odezwał, on to jednak czasem potrafi pleść głupstwa, przecież nie mam powodu, aby go bić ani złościć się na niego, był zajęty przygotowywaniem kociakom potrzebnych im zabawek, a ja sam cierpliwie wszystkim się zająłem mimo goryczy, którą czułem z powodu obiadu, ale i ona w końcu mi minęła, a ja zapominałem o całej sprawie, postanawiając po prostu już nigdy więcej barszczu nie robić, a tak strasznie byłem z siebie dumny, gdy go zrobiłem. No nic, przeboleję to, mając nauczkę na przyszłość.
- Nie musisz mnie ani przepraszać, ani tym bardziej mi we wszystkim pomagać, chcesz dobrze i ja to doceniam i dla tego nie musisz się na siebie o nic gniewać, bo ja się nie gniewam, rozumiesz? - Zapytałem, patrząc mu prosto w oczy, zbliżając się do niego, aby złączyć nasze usta w delikatnym pocałunku, który mimowolnie przemienił się w ten bardziej, żądny bliskości. - Kocham cię Sorey - Wyszeptałem, gdy oderwał się od moich ust, patrząc prosto w moje oczy.
- I ja ciebie moja mała owieczko. I obiecuję, że nigdy się to nie zmieni - Wyszeptał, opierając swoje czoło o to należącą do mnie.
- I? - Zacząłem, oczekując odpowiedzi na moje poprzednie słowa.
- I nie będę się na siebie aż tak gniewał - Cóż nie do końca o to mi chodziło, ale to nic, lepsze to niż nic czyż nie?
- Prawie zdałeś - Mimo wszystko uśmiech nie schodził mi z ust, on jak promień słońca zawsze rozświetli mrok, wyciągając mnie z dołu, do którego spadłem.
- Cudownie. A teraz wypij proszę czekoladę, póki jest ciepła, a ja umyje się i zaraz do ciebie dołączę - Stwierdził, całując mnie w czoło, nim zszedł ze mnie, całując jeszcze delikatnie w czoło, nim wyszedł z pokoju.
A ja tak jak mnie o to prosił, wypiłem pyszną czekoladę, kładąc się na poduszkę, aby wyczekiwać powrotu męża. Tej nocy jednak mi się to nie udało, zmęczony nie dotrwałem, gdy oczy same się zamknęły, prowadząc mnie w objęcia morfeusza.

Dnia następnego obudziłem się jako pierwszy, zerkając na zegarek, od razu szturchając delikatnie ramię Soreya.
- Jeszcze pięć minut owieczko, pięć minut - Gdy to powiedział, pokręciłem głową, już doskonale znając te jego pięć minut, które kończy się na godzinie, a nawet i dwóch.
- Kotku, ale Misaki trzeba odprowadzić do szkoły - Mówiłem dalej, mając nadzieję, że w końcu do niego przemówię, jeżeli o mnie chodzi, śpi ile może, ale gdy chodzi o dzieci, wstaje od razu, czuje się tu naprawdę traktowany niesprawiedliwie.
- Misaki? - Od razu podniósł się do siadu, zerkając na zegarek. - Masz rację, powinienem już wstawać - Przyznał mi racje, mimo wszystko nie specjalnie się ze wszystkim śpiesząc.
- Chcesz, abym ci pomógł? No wiesz, zrobił śniadanie czy coś? - Zapytałem, nie widząc problemu w tym, aby wstać z łóżka i ponoć mężowi w przygotowaniu córki do szkoły, w końcu to nasz wspólny obowiązek.
- Nie ma takiej potrzeby, ty sobie odpoczywaj, a ja się wszystkim zajmę - Zapewnił, całując mnie w czoło, po czym wyszedł z pokoju.
No i znów pozostałem sam, co więc w takiej sytuacji mogłem zrobić? Położyć się do łóżka i pójść dalej spać, skoro i tak nikt mnie nie potrzebuje. Mogę, a nawet z powodu męża muszą odpoczywać, tu w łóżku nim nadejdzie pracowity dzień.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz