Trochę droczenia się, niewinnych dotyków i pocałunków, a dzień już od razu był piękniejszy, pomimo tego, że był tak strasznie ponury. Ja to nie potrzebowałem wiele do szczęścia, tylko i wyłącznie mojego męża. I przez cały czas nie mogłem uwierzyć w to, że Mikleo cały czas jest ze mną. W końcu gdzie on, a gdzie ja... muszę się bardzo starać, by być dla niego wystarczający i by go nie stracić...
- Ale ja może chcę. Bo jeszcze o tym zapomnisz – odpowiedziałem, przytulając się do jego ciała. Robiłem to z dwóch powodów, po pierwsze uwielbiałem się do niego przytulać, po drugie byłem lodowaty, co już wcześniej zauważył, i chciałem się troszkę ogrzać. Zazwyczaj to on się ogrzewał o mnie, więc najwyższa pora na małe zmiany.
- Nigdy o tym nie zapomnę. Będę o tym pamiętał aż do końca swojego życia – przyznał, co mi się tak nie do końca podobało.
- Nie no, spokojnie, aż tak długo to nie musisz – odparłem, mówiąc to całkowicie poważnie. Wystarczy, że będzie mnie kochał, dopóki żyję, potem może przestać, na pewno się nie obrażę. Nie obraziłbym się, gdyby przestał mnie kochać wcześniej, w końcu jako zwyczajny człowiek nic nadzwyczajnego do jego anielskiego życia nie wnoszę...
- Ale ja może chcę – powtórzył moje słowa, uśmiechając się do mnie przeuroczo.
- I co ja z tobą mam – westchnąłem cicho, niby to niepocieszony, ale w rzeczywistości byłem rozczulony jego zachowaniem. Czy ja już nie wspominałem, że jest przeuroczy, przekochany i przecudowny? Ja to jednak mam szczęście, że na niego trafiłem, no ale nic dziwnego, w końcu głupi to szczęście ma zawsze.
- Widziały gały, co brały, więc teraz żadnych zwrotów nie ma – odpowiedział, na co zaśmiałem się cicho.
- I nigdy żadnych zwrotów by nie było, bo jesteś całym moim szczęściem – wyjaśniłem całując go w policzek. – Słyszysz? – dodałem, zauważając ten jeden malutki fakt.
- Co?
- Deszcz. Przestało padać – odparłem, podnosząc się z łóżka, by odsłonić zasłony. Nie słyszałem tego charakterystycznego szumu deszczu uderzającego o dach... – No tak nie do końca, bo jeszcze trochę rosi, ale w sumie moglibyśmy już wyruszać. Nie jest to aż taki wielki problem.
- Nie wyruszymy, dopóki nie przestanie całkowicie padać. Jeszcze się nawet porządnie nie rozgrzałeś – usłyszałem w odpowiedzi, na co westchnąłem cicho. Przecież aż tak tragicznie nie jest, powinien zobaczyć, jak było jeszcze chwilkę temu... ściana wody, po prostu. – Nie wiadomo, czy zaraz znów się nie rozpada. Albo czy burza nie wróci.
- Myślałem, że chcesz jak najszybciej znaleźć się na miejscu – odezwałem się, odwracając się w jego stronę i znowu zasuwając zasłony. Wolałbym, by nam nikt do pokoju nie zaglądał, nawet jak jesteśmy ubrani od stóp do głów.
- Bo chcę, ale nie kosztem twojego zdrowia.
- Od razu kosztem, przecież się mi nic nie stanie, nie jestem z cukru, nic mi się nie stanie – mówiłem dalej, chcąc przekonać, no ale z tego co widzę, to tak niezbyt mi się to udawało. Mikleo swoje, ja swoje i tak sobie możemy debatować.
- Dobrze wiesz, że ja zdania nie zmienię. W ogóle długo jeszcze musimy podróżować? – dopytał, chyba odrobinkę zmieniając temat.
- Cóż, mapę ci chyba mogę pokazać... – stwierdziłem po chwili namysłu, a po jeszcze krótszej chwili poszukiwania wróciłem do niego na łóżko.
- Myślałem, że to będzie trochę stara mapa... – zaczął, chyba troszkę niepocieszony.
- Oryginalna była bardzo stara, trochę podniszczona, no i przede wszystkim nieaktualna. Wziąłem ją do kartografa, by narysował ją na nowo i oto jest. Spójrz, jesteśmy tu – zacząłem, wskazując na mapie miejsce z nazwą miejscowości, w której aktualnie się znajdowaliśmy. – Czekają nas jeszcze jakieś trzy dni jazdy gościńcem, później będziemy już musieli zejść z drogi i odbić w bok. Ten odcinek będzie chyba najgorszy, bo będziemy poruszać się powoli i ostrożnie, by konie nie złamały sobie nogi. I tak będziemy musieli iść aż do rzeki.
- Więc te ruiny będę znajdować się nad rzeką? – dopytał, starając się wydobyć ode mnie jak najwięcej informacji. A niech już ma, trochę w tej niepewności był i jeszcze w niej pobędzie, ale może moje informacje sprawią, że połączy fakty i domyśli się, gdzie zmierzamy.
- Wejście do nich będzie znajdować się za wodospadem, więc też możliwe, że troszkę będziemy musieli w górę rzeki iść. I też możliwe, że na pierwszy rzut oka drzwi nie będą widoczne i będziemy musieli udowodnić swoją wartość i wiarę, by się tam dostać.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że okaże się na miejscu. Kiedy będziemy bliżej, dam ci do przestudiowania księgę, może wpadniesz na coś lepszego niż ja – odpowiedziałem, całując go w policzek. Już widziałem te tańczące iskierki w jego oczach, co znowu mnie rozczuliło. Moja malutka, przeurocza Owieczka.
- A może dasz mi tę księgę...? – poprosił ładnie, ale nie mogłem się na to zgodzić. Tam znajdowały się wszystkie informacje na temat porzuconej świątyni, do której idziemy, a on za wiele jeszcze wiedzieć nie może.
- Jeżeli odgadniesz wcześniej, gdzie idziemy, to wtedy ci ją dam. Nie wcześniej, nie później – powiedziałem, zwijając mapę. – A teraz powiedz mi lepiej, czy czegoś nie potrzebujesz. Coś ciepłego do picia, jedzenia? A może chcesz wyjść na ten mierny deszcz? – dopytałem, znów poświęcając mu całkowicie swoją uwagę.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz