Nie byłem co do tego tak bardzo przekonany. Znaczy, wiedziałem, że jego tarcza, jest bardzo dobra i z nią faktycznie nic nam nie będzie groziło, no ale taka tarcza wymaga zużycia od mojego męża najpewniej wiele energii. To jest wyprawa dla niego, więc powinien czuć się podczas niej jak najlepiej, a nie niepotrzebnie marnować swoją energię. W końcu nic mi nie będzie, jeżeli trochę posiedzę w nocy, następnego dnia będę zmęczony, owszem, ale wolę, bym to ja padał na twarz, niż żeby Miki gorzej się czuł.
- No właśnie, zadbasz, zużywając na to swoją energię i rano będziesz się źle czuł. Lepiej, jak ja posiedzę i nas przypilnuję – powiedziałem, nie do końca chcąc się z nim zgodzić.
- A ty jutro będziesz się niby czuł dobrze? – spytał z niedowierzaniem, unosząc jedną brew.
- Ja się już mogę czuć źle – powiedziałem dumnie, co wywołało u mojego męża jedynie ciężkie westchnięcie. Tylko chciałem zadbać o osobę, którą kocham ponad swoje życie, to chyba nic złego.
- Idziemy spać. Bez dyskusji – dodał stanowczo, zauważając, że otwieram usta.
Nie miałem zatem innego wyjścia, jak tylko położyć się na prowizorycznym łóżku mimo, że tak niezbyt tego chciałem... no cóż, może jak rano będzie się źle czuł, to od jutra będę już mógł stać na warcie. Nie, żebym tego bardzo chciał, ale z nas dwóch lepiej, bym to ja chodził zmęczony. W końcu, to jest prezent ode mnie dla niego, więc to jego dobro jest dla mnie najważniejsze.
Kiedy tylko się położyłem, Miki od razu się do mnie przytulił, moją klatkę piersiową traktując jak poduszkę. Niby to było bardzo miłe, owszem, ale po czasie zorientowałem się, jakie są tego minusy. Nie mogłem się ruszyć, by przypadkiem nie obudzić mojej Owieczki, a musiałem, bo po jakimś czasie zaczęły mnie boleć mięśnie z powodu leżenia na twardej ziemi. Koc niewiele pomagał, no ale lepiej już spać na nim, niż na gołej ziemi. Po tej wyprawie zdecydowanie bardziej będę doceniał naszą kanapę. Najwygodniejsza ona nie była, owszem, ale zdecydowanie była lepsza od ziemi.
Mimo wszystko trochę tę pozycję próbowałem zmienić, jednocześnie starając się jak najmniej ruszać. Nie było to łatwe, ale po dłuższym czasie w końcu udało mi się znaleźć w miarę wygodną pozycję jednocześnie nie budząc przy tym męża. To jest dopiero niemałe osiągnięcie...
Zostałem obudzony przez Mikleo późnym porankiem. Nie do końca z tego zadowolony, bo kto by był zadowolony z powodu porannej pobudki? Ano właśnie.
- Jeszcze pięć minut – wymamrotałem, odwracając się plecami do wyjścia z jaskini. Już czułem jak mięśnie zaczynają mnie boleć... ale czego się nie robi dla mojego ukochanego aniołka? Ale to wszystko za pięć minut...
- Słońce, już przygotowałem ci śniadanie i kawę. Wstawaj, nim wystygnie – poprosił, nie chcąc odpuścić.
- Mhm, zaraz – bąknąłem, nie do końca chcąc wstawać. Byłem na granicy snu, więc jeszcze tylko troszezkę...
- Trzeba odprowadzić Misaki do szkoły.
Na te słowa od razu podniosłem się do siadu, przerażony tym, że przeze mnie nasza córka spóźni się do szkoły. Dopiero po chwili, kiedy to otoczenie mi się nie zgadzało, zdałem sobie sprawę z kilku bardzo istotnych sprawach. Misaki już od kilku dobrych lat nie odprowadzałem do szkoły, to po pierwsze, a po drugie byliśmy w podróży... jak fajnie, że skapnąłem się o tym dopiero, kiedy podniosłem się do siadu.
- Jesteś okrutny – bąknąłem, rozmasowując bolący kark.
- nie, jestem zniecierpliwiony, chciałbym już wyruszyć w dalsza drogę – odparł, podając mi śniadanie i stawiając na ziemi kubek z kawą. – Już wszystko jest gotowe, czekam tylko na ciebie.
- Właściwie, to jak się czujesz? Utrzymanie tej bariery cię nie wykończyło? – dopytałem, jeszcze trochę się rozciągając. Póki moje mięśnie nie przyzwyczają się do spania na ziemi i wielogodzinnych podróży w siodle, będą to dla mnie trochę bolesne dni, no ale czego nie robi się dla mojej ukochanej Owieczki?
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz