Pokiwałem delikatnie głową na jego słowa zastanawiając się, co z tym faktem zrobić. W pierwszym odruchu chciałem się zgodzić, bo nie był to aż taki zły pomysł, i dopiero później uderzyły we mnie dwa fakty. Po pierwsze, nie możemy zniknąć i pozostawić Coco samą sobie wraz z młodymi. Ktoś musi przecież jej dawać regularnie jeść i pilnować, by te kociaki bardzo nie narozrabiały. Po drugie pani mama Mikleo nie mieszka w dużym domu, a w raczej niewielkiej chatce. Jak się do niej zwalimy z całą rodziną na głowę, i jeszcze z psem, może mieć mały problem z ulokowaniem nas, już nie wspominając o tym, że będzie po prostu za ciasno w domku.
Chociaż, Miki nie mówił nic o tym, że mamy zostawać razem, tylko, że on chce zostać. I to też jest nie najgorsza myśl. Zaprowadziłbym go i wróciłbym do domu, by zająć się zwierzakami. Być może Misaki wróciłaby ze mną, ale nie obraziłbym się, gdyby chciała spędzić więcej czasu z mamą i babcią. Nie jest tego świadoma, ale nieomal straciła najważniejszą osobę w jej życiu. I to przez głupiego ojca. Dobrze, że Mikleo nic się nie stało, bo bym sobie nie wybaczył, gdyby do nas nie wrócił.
– Jeśli tego chcesz, nie widzę żadnych przeciwwskazań – powiedziałem cicho, całując go w skroń. – Ale i tak uważam, że nie powinienem odpoczywać. Muszę wstać i nakarmić zwierzaki, ostatnio je strasznie zaniedbałem – dodałem, już chcąc wstać, ale Mikleo mi na to nie pozwolił. Czemu, nie miałem pojęcia. Nie byłem w pełni sił, owszem, ale jestem pewien, że mam na tyle siły, by coś im przyszykować. Zwierzaki wiążą się z odpowiedzialnością, a ja ostatnio za bardzo odpowiedzialny nie byłem, więc nie zasługiwałem na odpoczynek.
– Dałem im jeść, kiedy Zaveid przyniósł cię do domu – wyjaśnił, na co zmarszczyłem brwi. Jak to przyniósł mnie do domu? Co, gdzie, kiedy, jak? Jak wiele rzeczy mi umknęło...? Raz człowiekowi zdarzy się stracić przytomność i już nie wiadomo, co się dzieje.
– Kiedy to było? Nie minęło za dużo czasu? Od kiedy straż mnie pojmała, nie byłem w domu, na pewno są strasznie głodne... – kontynuowałem, martwiąc się o te nasze futrzaki, które nie rozumiały za bardzo, co się dzieje.
– Zadbałem o nie, a teraz muszę zadbać o ciebie. Zdrzemnij się jeszcze, a jak się obudzisz, zrobię ci coś do jedzenia i spakujemy się – i znowu powiedział coś, co wywołało u mnie lekkie zdezorientowanie.
– Spakujemy? A nie ty się spakujesz? – dopytałem, już kompletnie nie rozumiejąc, o co mu chodzi i co się dzieje.
– No my się pakujemy. Do mojej mamy. Przed chwilą ci o tym wspominałem – przypomniał mi, jakby bał się, że już o tym zapomniałem.
– Myślałem, że ty u niej trochę zostaniesz i odpoczniesz, a ja cię tylko odprowadzę. U twojej mamy nie ma za dużo miejsca, no i nie możemy zostawić Coco samej, ktoś ją musi karmić i pilnować, by te szkodniki nie zniszczymy nam sypialni – wyjaśniłem, mając na myśli małe kotki. Jak na razie nie przynosiły nam żadnych korzyści, a jedynie potencjalne szkody, więc mogłem je tak nazywać. Cosmo pilnował domu i był słodki, Coco pilnowała, by żaden gryzoń się nam po domu nie kręcił, no a one na razie po prostu były. Jeszcze trochę i będą nam po firankach się wspinać, byłem tego bardziej niż pewien.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz