W ostatnich dniach cały czas, przez to, że budziłem się wcześnie, kiedy otwierałem oczy, Miki spał u mojego boku. I to było to bardzo przyjemne doświadczenie; nim podnosiłem się z łóżka, lubiłem sobie jeszcze poleżeć i poprzyglądać się jego twarzy, nie mogąc uwierzyć, że mam takie szczęście. Mikleo jest najlepszym, co mi się kiedykolwiek przytrafiło, no ale ja już nie mogłem powiedzieć tego samego o sobie. Starałem się dla niego w każdym tego słowa znaczeniu, no ale chyba to za mało, przynajmniej według mnie. Zawsze może być coś, co mogłem zrobić lepiej i co sprawiłoby, że Miki byłby bardziej szczęśliwy.
Dzisiaj było inaczej, ponieważ kiedy otworzyłem oczy, byłem sam. Zdezorientowany i zaspany przekręciłem się na drugą stronę, by móc spojrzeć na zegarek, no ale godzina była raczej wczesna. Gdzie więc jest Miki? Zaniepokojony podniosłem się z łóżka i jeszcze dosyć powolnym krokiem skierowałem się na dół, po drodze narzucając na siebie jakąś koszulę, nie świecić gołą klatą. Jak zwykle spałem bez górnej części ubrań, bo tak było mi wygodniej, no ale jak już miałem wyjść z sypialni to lepiej, aby coś na siebie zarzucić, bo raczej nie miałem czym się chwalić.
- Miki? Co ty robisz? – spytałem zaskoczony, wchodząc do kuchni, bo właśnie tam się znajdował.
- Przygotowuję nam śniadanie i prowiant na wyprawę – odparł, calutki w skowronkach. Naprawdę nie mógł się doczekać na tę wyprawę.... czy ja już wspominałem, że uwielbiałem go takiego szczęśliwego? Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem widziałem go, by tak tryskał radością i optymizmem. Cieszył się, owszem, ale chyba nigdy aż tak. Chyba to niezbyt dobrze o mnie świadczy. Czyli najwidoczniej wcześniej za mało się dla niego starałem...
- Nie jest za wcześnie na takie rzeczy? No i prowiant też już jest przygotowany – powiedziałem łagodnie, podchodząc do niego, by się przytulić.
- Jest prowiant? Gdzie? Nie widziałem żadnych pakunków w spiżarni – odparł, ewidentnie zaskoczony moimi słowami.
- Bo gdybyś je zauważył wcześniej, mógłbyś się czegoś domyśleć i wtedy nici z niespodzianki. Prowiant czeka na nas u Alishy – wyjaśniłem, odsuwając się od niego, by zacząć mu pomagać. Byłem jeszcze trochę zaspany i może wróciłbym do łóżka, no ale nie mogłem zostawić Mikleo samego z tym wszystkim. Poza tym, co to za spanie bez Mikiego obok.
- Naprawdę o wszystkim pomyślałeś – odpowiedział miło zaskoczony.
- No nie powiedziałbym. Powinienem wcześniej załatwić ci ten bukiet. I jeszcze nie dałem ci żadnego prezentu – mówiłem nie chcąc, by mnie idealizował. Chciałem, by to był perfekcyjny dzień, no i jak zwykle coś schrzaniłem.
- Sorey, sprawiłeś mi najpiękniejszą niespodziankę, o której tylko mogłem pomarzyć. Nie mogłem nic dostać nic lepszego – wyznał, chyba próbując mnie przekonać do zmiany zdania, no ale ja wiedziałem swoje. Mogłem być lepszy.
- No to teraz będę miał zagwozdkę, co sprawić ci na następną rocznicę – westchnąłem ciężko, już zaczynając o tym myśleć. Skoro on już to uważał za perfekcyjne, to co lepszego mogłem wymyślić? Wyprawa, owszem, i coś jeszcze do niej... albo może przygotuję coś bardziej romantycznego niż kolacja z całą rodziną...? Albo...
- Do pełni szczęścia wystarczysz mi ty – powiedział, przerywając mi moje myśli.
- Nie jestem pewien. Wydaje mi się, że ta wyprawa dała ci więcej szczęścia – zauważyłem dosyć trafnie. Nie czułem się jednak źle z tego powodu, a wręcz przeciwnie, niech się cieszy z każdej drobnostki, zasługuje na to. – Pójdę obudzić dzieci. I może też się ubiorę, wydaje mi się, że to najwyższy czas – dodałem stawiając gotowe kanapki na stole. Skoro śniadanie było gotowe, to nie ma co dłużej na nie czekać, i tak dzięki nam mają dzisiaj wolne od szkoły.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz